Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 22 listopada 2024 07:37
Reklama Filplast

Jan Płonka, reżyser filmu „Wyzwalani”: Musiałem to z siebie wyrzucić

Jan Płonka, przedsiębiorca z opolskich Januszkowic zrobił coś, co nie udało się profesjonalnym filmowcom przez ponad trzy dekady wolnej Polski. Nakręcił fabularny film o Tragedii Górnośląskiej „Wyzwalani”. Sam go wymyślił i sfinansował produkcję. Aktorzy sami się zgłosili i zagrali za darmo. Film oglądają tłumy widzów.
Jan Płonka sam zagrał pilota amerykańskiego bombowca B-24, na zdjęciu z prawej, za sterami samolot

Autor: Archiwum prywatne Jana Płonki

Jan Płonka, reżyser filmu  „Wyzwalani”: Musiałem to z siebie wyrzucić

Na sobotni seans w zdzieszowickim kinie przyjechałem – zatrzymany w drodze z Opola dwa razy przez zamknięte szlabany - w ostatniej chwili, a nawet lekko spóźniony. I zaraz po wejściu przeżyłem dwa zaskoczenia. Pierwszym był brak reklam. Więc kto się spóźnił, ten pierwsze sceny stracił. Drugim - pełna widownia. Ta na parterze i ta na balkonie. Zupełnie jakby na ekranie szedł szeroko reklamowany hollywoodzki film jakiejś reżyserskiej gwiazdy.

Na widowni skupienie

Widzowie bardzo mi się podobali, chociaż w ciemnym kinie nie widziałem wokół siebie prawie nic, a siedząc w trzecim rzędzie miałem prawie wszystkich za plecami. Nie mogąc widzieć ich twarzy, oczami przylgnąłem zatem do ekranu, ale uszami do publiczności. Szybko się zorientowałem, że ogląda ona film w dużym skupieniu, ze wzruszeniem. Podobne skupienie wi działem przed laty, oglądając „Katyń” Andrzeja Wajdy z Sybirakami i członkami Rodziny Katyńskiej.

Głośny śmiech wybuchł tylko dwa razy. Pierwszy - na widok miny sowieckiego żołnierza, któremu jeden z młodych bohaterów filmu każe ustami napompować koło zrabowanego roweru. I ten śmiech jest oczyszczający, na chwilę obniża napięcie emocjonalne, które towarzyszy temu, co oglądamy na ekranie.

Druga salwa śmiechu przerywa scenę pościgu sołdatów za dziewczynami, które uchodzą przed gwałtem. Za nimi biegnie kot. Zwierzę miauczy przeraźliwie i to jego głos rozbawia publiczność. Trochę nie w porę, bo scena jest – bardzo dosłownie – śmiertelnie serio.

Tym, co jeszcze filmu nie widzieli, nie chcę spojlerować i opowiadać fabuły. Ale od jednej refleksji się nie powstrzymam. Oglądając wydarzenia z życia bohaterów, widziałem sceny podobne do tych, jakie mojemu pokoleniu i młodszym, którzy tym bardziej wojny nie pamiętają, opowiadały nasze mamy, ołmy i ciotki. Jako dziecko słyszałem o czerwonoarmistach rozbijających zawekowane słoiki, bo nie umieli ich otworzyć, czy o żołnierzu, który porzuca rower i niszczy, bo skoro nie potrafi na nim jeździć, to widać ten isportiłsja (zepsuł się – aut.).

Zrozpaczona po gwałcie kobieta, bohaterka filmu, miała dla mnie twarz cioci zgwałconej przez sołdata w Groszowicach. A żołnierz niosący z dumą zrabowany dobry, bo przecież „giermański”, zegar ścienny, uosabia cywilizacyjną bezradność innego czerwonoarmisty, który z mieszkania bliskich krewnych – w Nowej Wsi Królewskiej – zrabował budzik. Kiedy wyszedł z nim na ulicę, zegar nieoczekiwanie zadzwonił. Żołnierz przestraszony rzucił go na ziemię i przeszył serią z karabinu.

Nie mam wątpliwości, że wszyscy - siedząc w kinie – powtarzaliśmy sobie, może już przykurzone, własne historie rodzinne o Tragedii Górnośląskiej. Ten film je ożywia i przywraca do życia. I nie pozwala zapomnieć, że istotnie cywile na Śląsku byli przez Sowietów masowo wyzwalani. Mężczyźni z życia, a kobiety z czci.

Prawda o czasach i ludziach

- Pokazać film o tamtych czasach, to pokazać prawdę tamtych ludzi – mówi jego pomysłodawca, scenarzysta i reżyser, montażysta i charakteryzator, kostiumolog i rekwizytor, czyli Jan Płonka. – Prostych, uczciwych, bogobojnych, niewplątanych w politykę, za to przez tę politykę wciąganych, a czasem pożeranych. Mężczyzn przymusowo mobilizowanych do Wehrmachtu i posyłanych na wojnę i kobiet odbierających telegramy z wieścią o ich śmierci.

Pan Jan podkreśla, że poszczególne sekwencje filmu zostały zainspirowane zasłyszanymi opowieściami rodzinnymi. O doświadczeniach tamtego czasu opowiadała mu ołma, kiedy był dzieckiem. Z czasem – a opowieści wracały przez kilkanaście lat - drążył pytaniami coraz głębiej i odsłaniał sobie tragiczne śląskie losy. Nie od razu rozumiał, dlaczego babcia – jak inne kobiety - starała się postarzeć i ukryć urodę, malując twarz sadzą czy węglem.

Inne opowieści też go fascynowały. Jak ta o gospodyni z Długomiłowic, u której pracował sowiecki jeniec. Traktowany dobrze, uczył dzieci wierszyków po rosyjsku. Zanim Armia Czerwona nadciągnęła, esesmani mieli takich robotników przymusowych jak ów jeniec rozstrzelać. Mężczyzna ocalał, ostrzeżony przez gospodynię. Umknął w stronę Czechosłowacji. Spotkał swoich dawnych pracodawców, kiedy ci musieli z gospodarstwa uciekać i ruszyli na ewakuację. Dzieci rozpoznały go i z radością ruszyły w jego stronę. Był rosyjskim oficerem. Zaoferował im pomoc oraz konie na drogę. Rozstali się w zgodzie.

Ale takie dobre zakończenia były wyjątkiem. 

– Mężczyźni w każdym wieku byli dla Rosjan potencjalnymi wrogami – opowiada Jan Płonka. – W Zdzieszowicach zastrzelony został mężczyzna, który poruszał się na wózku. Uważali, że skoro jest inwalidą, to widać walczył z nimi na froncie wschodnim. Inni ginęli za czarnego orła ze swastyką na pieczątce w dokumentach. Byłem bardzo poruszony historią ze Źlinic, którą mi opowiadano. Czternastolatek trzymał na kolanach czteroletniego kuzyna, kiedy Rosjanin wrzucił do domu granat. Starszemu urwał on głowę. Z młodszym – całym we krwi – pobiegli do sowieckiego punktu opatrunkowego. Wrócił w bandażach. Jak po dwóch dniach matka go porządnie umyła, okazało się, że nie jest nawet draśnięty.

Impulsem stał się śnieg

Pytam pana Jana, jak doszedł od tych poruszających historii do filmu.

– Musiałem to, co usłyszałem i co wiem, z siebie wyrzucić – przyznaje. – Nie jestem filmowcem. Ale z kamerą jestem obyty, bo raz w roku wyruszam w podróż, na wyprawę po odległych krajach i filmuję to, co widzę. Podobnie utrwalałem uroczystości rodzinne. Fascynuję się obrazem. Ale to nie znaczy, że mogę się nazwać zawodowcem. Choć pamiętam – dodaje ze śmiechem - że Lenin uważał film za najważniejszą ze sztuk.

Ostatecznym impulsem do rozpoczęcia zdjęć był śnieg, który wreszcie spadł obficie w latach 2020-2021 po dwóch ciepłych zimach. Scenerią stało się prowadzone dziś przez wnuka dawne gospodarstwo zmarłej w 1986 roku babci. W internecie pan Jan kupuje czapki, pasy, czerwone gwiazdy, kufajki, broń. Kilka pierwszych scen powstało, kiedy jeszcze nie było scenariusza.

- Pierwotnie myślałem, że to będzie raczej dokument fabularyzowany, w który wpleciemy te nasze sceny – przyznaje. - Nagrałem wspomnienia siedmiu osób, które pamiętały tamte wydarzenia z zimy 1945 roku. Kolejne nagrywam i teraz. Chcę to mieć. Te historie opowiedziane do kamery przez konkretnego człowieka, który ma twarz i głos, to jest bezcenne.

- Aktorów nie musiałem szukać, sami się zgłaszali – dodaje. – To są ludzie z mojego środowiska – rodzina, znajomi, przyjaciele. Ale zgłaszali się też zupełnie obcy ludzie. Jednej pani, która wzięła udział jako żałobnik w kościele w scenie pogrzebu, nie udało mi się zidentyfikować. Każda z 95 osób, które wzięły udział w filmie, dostała dyplom jako wyraz uznania za uczestnictwo. Z wyjątkiem tej jednej osoby. Chciałbym i ją uhonorować.

- Budżet filmu wynosił zero złotych - podkreśla. - O płaceniu za dni zdjęciowe nie było mowy. Ja też tej pracy na pieniądze nie przeliczam. Choć przyznaję, że oddałem filmowi dwa lata życia. Sam stałem za kamerą. Materiał mi się na tyle rozrastał, że musiałem wymienić komputer i oprogramowanie. Ale warto było, bo tzw. postprodukcja, czyli obróbka dźwięku i obrazu, efektów, to jest dla mnie największa radość.

- Używałem jedynie swojej wyobraźni – ciągnie opowieść pan Jan. - Nawet jak coś planowałem i mówiłem sobie: to mi nie wyjdzie, to wychodziło. Tym bardziej chodziło mi to po głowie: dlaczego nie miałbym zrobić prawdziwego filmu, tak od początku do końca? Przecież potrafisz. Widziałeś setki filmów – przekonywałem sam siebie. - Wiesz, czego jako widz oczekujesz. Założyłem, że muszę pokazać dwie chałpy i dwie rodziny. Moi bohaterowie musieli się jakoś nazywać, a ich losy splatać, ale scenariusz zaczął powstawać na dobre, kiedy połowa scen był już nagrana. I to była przygoda. Pisząc kolejne sceny i dialogi, konfrontując bohaterów, mogłem używać wyobraźni na maksa.

Jednym z wyzwań było stworzenie szkolnej klasy. Po stroje uczniów z epoki trzeba było pojechać na giełdę staroci. Ławki wypożyczyła Róża Zgorzelska z Farskiej Stodoły w Biedrzychowicach (a kiedy jedna z bohaterek nie dojechała na plan, pani Róża chętnie dołączyła do obsady). Inne meble trzeba było dokupić. Zebrało się ich na dwa samochody dostawcze. Na potrzeby lokum jednej z rodzin trzeba było zbudować sześciometrową ścianę, kupić solidne drzwi i stare okno, które w scenie wybuchu zostało zniszczone.

Amerykanie też „wyzwalali”

„Wyzwalani” to nie tylko opowieść o tym, co spotkało mieszkańców Zdzieszowic i innych śląskich miejscowości z rąk Rosjan. Chronologicznie wcześniejsza jest historia „wojny o benzynę” i amerykańskiego bombardowania trójkąta fabryk w Kędzierzynie-Koźlu, Blachowni i Zdzieszowicach.

- To „wyzwalanie” przez Amerykanów też chciałem pokazać – mówi pan Jan. – Na głowy ludzi, na ten trójkąt spadło 40 tysięcy bomb. Poleciałem do Stanów, żeby zrobić zdjęcia z użyciem bombowców „Liberator”. Wcześniej napisałem maila do amerykańskiej Fundacji Collingsa, która ratuje stary sprzęt wojskowy, wspiera inicjatywy upamiętniające amerykańskie dziedzictwo. W prowadzonym przez fundację American Aero Services w New Smyrna Beach na Florydzie znajduje się jeden z dwóch latających jeszcze bombowców B-24 z czasów II wojny światowej.

Pan Jan napisał, że jest ze Zdzieszowic, gdzie jest obecnie koksownia, która w 1944 roku była bombardowana. Że chce przyjechać, zobaczyć samolot, ewentualnie zagrać w nim jakieś sceny do filmu.

- Koledzy byli zdania, że pewnie mi nie odpiszą – mówi. - Tymczasem dostałem list od samego prezesa tej fundacji, mogłem lecieć do Stanów. To była wielka radość, że mogłem usiąść za sterami jednej z dwóch takich maszyn, które jeszcze latają. Zostawiono mnie w tym bombowcu z drugim pilotem na cały dzień, z pełnym zaufaniem. To jest perełka, bo taka maszyna jest warta miliony. Pozostało jeszcze kupić mundury amerykańskie, krawaty itd. Sam zbudowałem działko przeciwlotnicze z epoki w skali 1:1. No i taki sam bombowiec jak ten, który ograliśmy na Florydzie, powstał u mnie na łące. Przecież musiałem w filmie pokazać także samolot, który spadł i się spalił, skoro podczas nalotów zestrzelono ich 220…

Słowem, powstał film, z którego z pewnością nie tylko jego twórca i aktorzy się cieszą. Cieszy się także z nieba Jurek Kremser, szkolny kolega z zawodówki, który wiedzą o dziejach Śląska zaginał nauczyciela, a pana Jana nią zafascynował. I nie ma wielkiego znaczenia, że to film niezawodowego reżysera. Ważniejsze, że to obraz prawdziwy. I to na różnych płaszczyznach. Tej materialnej, bo prawdziwe są kostiumy i rekwizyty sprzed blisko stu lat. I tej duchowej. Bo w filmie Jana Płonki mieszają się i krzyżują racje polskie, niemieckie i śląskie. A widz do żadnej nie jest przymuszony. Co najwyżej zachęcony do namysłu i do refleksji. I może dlatego film jest oglądany w Zdzieszowicach, w Kędzierzynie-Koźlu, w Głogówku, w Gogolinie, a niebawem także w Walcach i jeden Pan Bóg wie, gdzie jeszcze będzie. 

Tekst po raz pierwszy  ukazał się 9 marca w tygodniku O!Polska.

Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!

 


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ReklamaHeimat
ReklamaHelios
ReklamaOptyk Ptak 1197
zachmurzenie duże

Temperatura: -2°C Miasto: Strzelce Opolskie

Ciśnienie: 998 hPa
Wiatr: 10 km/h

Reklama
Ostatnie komentarze
J Autor komentarza: JanTreść komentarza: Ten budynek do remontu.To przecież stęchlizna,smród i grzyb.Nadaje się tylko do zburzenia i na to miejsce zrobić skrawek zieleni z dużym rowerem jako symbol przesiadkowe,bo z pociągu na autobus nikt się tam nie będzie przesiadałData dodania komentarza: 17.11.2024, 13:49Źródło komentarza: Przy nowych peronach straszy rudera. Remontu na razie nie będzie J Autor komentarza: JanTreść komentarza: Jeżeli ten most nie spełnia norm bezpieczeństwa,to most w Fosowskiem nad rzeką małapanwią na ulicy Arki Bożka powinien być dawno zamknięty.Tam nie ma żadnego chodnika,a piesi i rowerzyści jakoś się radzą.Kiedy tam jest zaplanowany nowy most spełniający normy bezpieczeństwa? Wtedy kiedy dojdzie do wypadku?Data dodania komentarza: 10.11.2024, 19:45Źródło komentarza: Most w Kolonowskiem zostanie wyremontowany. Będzie bezpieczniej M Autor komentarza: Magda PTreść komentarza: Bardzo ciekawy wywiad, cenne i holistyczne spojrzenie na zdrowie psychiczne na przestrzeni lat. Dziękuję. Jeśli chodzi o uzależnienia behawioralne myślę że warto też wspomnieć o pracoholizmie - niestety wciąż społecznie gratyfikowanym i wzmacnianym. Czytałam że czas pracy Polaków średnio na tydzień ciągle się wydłuża i jest dłuższy niż w innych krajach UE.Data dodania komentarza: 27.10.2024, 13:40Źródło komentarza: Najważniejsze to uczyć się zarządzać swoim czasem i życiem J Autor komentarza: MieszkaniecTreść komentarza: A w Fosowskiem ulica Arki Bożka do ulicy Opolskiej jest bez chodnika i spełnia normy bezpieczeństwa? Ale to Fosowskie,liczy się tylko bezpieczeństwo A w Fosowskiem ulica Arki Bożka do ulicy Opolskiej jest bez chodnika i spełnia normy bezpieczeństwa? Ale to Fosowskie,obojętnie,liczy się bezpieczeństwo mieszkańców kolonowskiego.Data dodania komentarza: 13.10.2024, 11:50Źródło komentarza: Most w Kolonowskiem zostanie wyremontowany. Będzie bezpieczniej P Autor komentarza: QuarcTreść komentarza: Merytoryczny bzdet, a autor mógłby sprawdzić o czym pisze zanim napisze: "Wody opadowe nie są już ściekami. Zgodnie z art. 16 pkt 69 Prawa wodnego wody opadowe i roztopowe stanowią wody będące skutkiem opadów atmosferycznych"Data dodania komentarza: 6.10.2024, 09:32Źródło komentarza: Mieszkańcy gminy Kolonowskie mogą spodziewać się kontroli, a potem kar do 10 tys. zł A Autor komentarza: GeorgTreść komentarza: Jak długo żyje nigdy nie widziałem żeby ktoś z LP sprzątał las. Zawsze jakieś organizacje zwolywane przez ludzi dobrej woli bo juz nie moga patrzeć na syf i dzieci na sprzątaniu świata więc i tak to posprzątają prędzej czy później. :)Data dodania komentarza: 30.09.2024, 06:54Źródło komentarza: Wykopane doły i śmieci w lesie. Grożą za to surowe kary
Reklama