To nasze pamiętanie każe się nam czasem zastanawiać, czy nasza mama, babcia, albo wujek czy dziadek są w niebie, w piekle czy w czyśćcu, a także jaki będzie po śmierci nasz los. Jezus otworzył nam niebo przez swoją Śmierć i Zmartwychwstanie. Jest ono szczęśliwą wspólnotą tych wszystkich, którzy są doskonale zjednoczeni z Chrystusem – czytamy w „Katechizmie Kościoła katolickiego”. Tajemnica szczęśliwej komunii z Bogiem przekracza wszelkie możliwości naszego rozumienia. Pismo św. mówi o niej w obrazach: życie, światło, pokój, uczta weselna, wino królestwa, dom Ojca, niebieskie Jeruzalem, raj - czytamy nieco dalej.
W niebie wcale nie musi być nudno
Niebo - ze śpiewającymi chórami anielskimi – wielu z nas być może wydaje się nudne aż do bólu. Każdy wyobraża je sobie inaczej. Znany pisarz Umberto Eco utrzymywał, że jego niebo będzie biblioteką, w której znajdzie wszystkie książki, jakie pragnie przeczytać. Ale nasze wyobrażenia szczęścia nie zawsze są aż tak intelektualne. Jeśli dla kogoś szczęściem jest, że odpoczywa, sączy chłodne piwo i ma blisko siebie ukochaną kobietę, to czy to da się pogodzić z biblijnym i katechizmowym obrazem nieba?
- Ten obraz nie jest wcale bardzo daleki od biblijnych wyobrażeń nieba – uspokaja ks. prof. Tadeusz Dola, emerytowany pracownik naukowy Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego, były przewodniczący Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk.
- „Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie, pozwala mi leżeć zielonych pastwiskach, orzeźwia moją duszę. (...) Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. (Psalm 23). Ten psalm napisał człowiek mieszkający na pustyni, który przez większą część roku oglądał rozpalone kamienie i wyschnięte koryta rzek. Dlatego wyobraża sobie niebo jako coś, czego pragnie, a nie ma tego na co dzień: zielone łany, winnice, orzeźwiającą wodę, pasące się trzody. To, czego nam brakuje w ziemskim życiu, czego daremnie pragniemy, czeka na nas w niebie. To jest pełnia szczęścia. W soborowej „Konstytucji o Kościele” jest mowa o tym, że przy końcu świata człowiek odnajdzie znaną mu ziemską rzeczywistość, ale odnowioną i przekształconą na lepsze, a dobro, które człowiek czynił, pozostanie z nim na zawsze.
- Ale ostatecznie, nie wiemy jak będzie w niebie – dodaje ks. profesor. - Pismo Święte przypomina, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Pan Bóg przygotował dla tych, którzy Go kochają. Jednego możemy być pewni. Niebo jest stanem wiecznego, nieprzemijalnego, niczym nie zagrożonego szczęścia. Może go dostarczyć tylko Bóg. Na tym świecie, nawet jeśli ktoś zdaje się opływać we wszelkie dobra, ma się poczucie niespełnienia wszystkich pragnień. Choćby tylko dlatego, że dokuczają nam choroby, starość, tracimy siły. Jako ludzie wierzący ufamy, że Bóg w niebie spełni wszystkie niespełnione na ziemi oczekiwania i pragnienia. Kiedy doświadczamy czegoś miłego, dobrego, chcielibyśmy to przenieść także do rzeczywistości po śmierci. Konstytucja Soboru Watykańskiego II pod charakterystycznym tytułem: "Radość i nadzieja" każe nam tak właśnie patrzeć na życie po śmierci, na niebo. Uczy, że dobre doświadczenia z tego świata - miłość, którą wyświadczyliśmy innym, i dobro, i piękno, które otrzymaliśmy - zabierzemy ze sobą do drugiego świata przemienionego. I to będzie pełnia szczęścia. W tym, że każdy z nas wyobraża sobie owo niebo po śmierci inaczej, nie ma niczego złego. Pamiętam, jak przed wielu laty w "Tygodniku Powszechnym" Marek Lehnert napisał, że nie wyobraża sobie, żeby w niebie nie było z nim razem ukochanego psa, do którego był bardzo przywiązany. Myślę, że się w tej nadziei nie zawiedzie.
Nawet w najbardziej potocznym rozumieniu przeciwieństwem nieba – w kościelnym nauczaniu - jest piekło.
Piekło bez ognia, ale nie bez cierpienia
Cytowany już wyżej „Katechizm Kościoła katolickiego” nie zostawia wątpliwości: „Nasz Pan ostrzega nas, że zostaniemy od niego oddzieleni, jeśli nie wyjdziemy naprzeciw ważnym potrzebom ubogich i maluczkich, którzy są Jego braćmi. Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem piekło”.
Warto zwrócić uwagę po pierwsze, że piekło nie jest – w myśl tej definicji – miejscem, choć zwyczajowo umieszczamy niebo, gdzieś wysoko w górze, a piekło nisko. Piekło jest stanem, w jakim się człowiek znajdzie.
I jeszcze coś, z jednej strony katechizm zauważa, iż nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Ale jednocześnie nieco niżej czytamy, że Bóg nie przeznacza nikogo do piekła. Dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia.
Tekst o dobrowolnym wyborze piekła lub nieba przez każdego z nas przywołał mi na pamięć książkę „Mysterium mortis” (Tajemnica śmierci), którą przed laty, w czasie studiów zaczytywaliśmy się w duszpasterstwie akademickim. Jej autor, węgierski teolog i jezuita pisał o hipotezie ostatecznej decyzji. W chwili śmierci każdy sam - absolutnie wolny spotka się z Bogiem i zadecyduje o swoim zbawieniu lub potępieniu. Bóg tak szanuje naszą wolność, że ani nas bez naszej woli nie potępi, ani nie zbawi. Z pozoru kusząca propozycja: Ostatecznie można zaryzykować życie byle jak, a na koniec wybrać Boga i trafić do nieba.
- Tak prosto Boros tego nie stawia – prostuje ks. prof. Dola.
- Przewiduje, że każda decyzja człowieka podejmowana w czasie całego życia jest swego rodzaju przygotowaniem do tej decyzji ostatecznej. Więc z jednej strony można sobie wyobrazić, że ktoś po bardzo grzesznym życiu postawi na Boga i wtedy Bóg na pewno go nie odrzuci. Jak tzw. dobry łotra na krzyżu. Ale jeśli ktoś naprawdę stał całe życie do Boga tyłem, stale opowiadał się przeciwko niemu, to będzie mu trudno wybrać Go na wieczność. Jest poważna obawa, że nawet w chwili śmierci wybierze siebie, a nie Boga. Święty Augustyn tak właśnie opisuje grzech: kochać siebie aż do całkowitego odrzucenia Boga. Natomiast Bóg nigdy człowieka nie potępi. Czasem upomina, wstrząsa. Taka trudna refleksja przychodzi do nas czasem wtedy, gdy stajemy nad grobem kogoś bliskiego. Zwłaszcza jeśli umarł w sile wieku.
Dusze w czyśćcu potrzebują modlitwy
W Ewangelii jest obraz sądu, w którym Bóg wyraźnie oddziela zbawionych od potępionych. Nie jest to szczególnie optymistyczny opis.
- Jest dla nas bardzo pouczające, że Chrystus w tym ewangelicznym obrazie dokonuje podziału na podstawie naszego stosunku do innych ludzi - mówi ks. prof. Tadeusz Dola. - Mówi prosto: byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem nagi, a ubraliście mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie itd. Okazuje się, że żyć z Bogiem wiecznie będą ci, którzy kochali drugiego człowieka. Pan Bóg nie spyta nas, w co wierzyliśmy, ale raczej czy kochaliśmy. Ten sąd, nazywany ostatecznym, jest formą uświadomienia nam pełnej prawdy o sobie. Jaki byłem przez cale moje życie? Sądząc po tym ewangelicznym obrazie, czeka nas wszystkich wiele zaskoczeń - pozytywnych i negatywnych. Zdziwieni będą i ci, którzy zostaną zbawieni i przynajmniej niektórzy z tych, którzy dowiedzą się ostatecznie, że swoim życiem nie opowiedzieli się jednak za Bogiem.
Słynny dominikanin, ojciec Joachim Badeni w książce "Stąd do nieba" zastanawiał się, czy piekło nie jest aby klęską Boga. Skoro wszystkich nas kocha, a niektórzy jednak zostaną potępieni.
- Można się z tą sugestią zgodzić - przyznaje ks. Tadeusz. - Z każdego gestu Boga wynika, że jest o dobro człowieka zatroskany, że - jak przypomniał w ważnej encyklice Benedykt XVI - jest miłością. Bóg przygotował cały świat dla człowieka - czego obrazem jest opisany w Biblii rajski ogród. Ale w relacjach międzyludzkich też nie wystarczy miłość czy nawet przyjaźń jednej strony. Jeśli ktoś się odwraca plecami - w relacji z Bogiem nazywamy to grzechem - do miłości zmusić go nie można. Tego nawet sam Bóg nie potrafi.
Przez wieki w literaturze i na ambonie piekło wiązano z fizycznym cierpieniem, trochę na kształt tortur, jakim w dawnych wiekach poddawano skazańców. Stąd obrazy ognia piekielnego, smoły itd. W przeszłości kaznodzieje jaskrawo pokazywali męki piekielne, by oddziaływać wychowawczo na ludzi i skłonić ich do odwrócenia się od zła. Dziś w Kościele nie tyle się ludzi straszy, ile pokazuje się im kochającego Boga, który z miłości chce zbawić wszystkich. W tym nurcie mieści się także nauczanie o Bogu miłosiernym. Ale konieczne są dwa zastrzeżenia: Bóg bardzo chce nas zbawić, ale bez naszej woli tego nie zrobi. A piekielne cierpienia bez kotłów ze smołą też mogą być dojmujące.
- Piekło jest po prostu byciem bez Boga na zawsze, na wieczność. Bez nadziei na to, że się Go kiedykolwiek odnajdzie. W całkowitej samotności, opuszczeniu. W poczuciu ciągłej tęsknoty i pragnienia, którego spełnić nie sposób. Tak rozumiane piekło jest stanem potwornego cierpienia – mówi ks. prof. Dola.
W katolickiej teologii dotyczącej spraw ostatecznych mieści się także nauka o czyśćcu. „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, choć są już pewni wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba. To końcowe oczyszczenie, które jest czymś całkowicie innym niż kara potępionych, Kościół nazywa czyśćcem” – notuje Katechizm Kościoła katolickiego.
- Podobnie jak piekło, czyściec jest raczej stanem, w jakim znajduje się człowiek, niż miejscem. I jest to stan oczekiwania na Boga, oczyszczania z przywiązań do tego, co od Niego oddziela, ale z nadzieją na zjednoczenie z Bogiem - mówi ks. Dola. - Wracając do Borosa. Ci zmarli opowiedzieli się w momencie śmierci za Bogiem, ale jeszcze nie są gotowi, by się z Nim zjednoczyć. Nasza modlitwa pomaga im ten dystans dzielący ich od Boga pokonać i tę właściwą decyzję za Bogiem ostatecznie podtrzymać.
Nic dziwnego, że w Dzień Zaduszny nie tylko ludzie powszechnie się za zmarłych modlą. Każdy ksiądz tego dnia może sprawować trzy msze św. za zmarłych. Chrześcijanie wierzą, że nasi zmarli też się modlą przed Bogiem za nas żywych.
- Właśnie tak realizuje się to, co w wyznaniu wiary nazywa się świętych obcowaniem – dodaje ks. profesor. - Kiedy prosimy o pomoc świętych, wierzymy, że oni wstawiają się za nami przed Bogiem. To samo dotyczy naszych bliskich, o których wierzymy, że są razem z Bogiem w niebie, chociaż nie zostali oficjalnie przez Kościół kanonizowani. Często mamy - słusznie - takie przeświadczenie: moja matka, mój ojciec żyli tak pięknie, tak wiele dobrego zrobili, że Bóg nie mógł ich odrzucić. Są więc z Nim razem.
Wszystkie wielkie religie łączy to, że jednym z ich istotnych elementów jest wiara w życie wieczne człowieka. Wspólne dla wszystkich religii jest też przeświadczenie, że człowiek będzie żył dalej, a po śmierci będzie szczęśliwy wtedy, gdy na ziemi był dobry. W ostatnich dziesięcioleciach wielu ludzi – także chrześcijan – fascynuje reinkarnacja, czyli powtórne wcielenie po śmierci w innego człowieka, jakiś inny byt czy nawet przedmiot. Wielu zachęcają zawarte w wierze w reinkarnację szanse, by powtórnie uzyskać możliwość zasłużenia sobie na zbawienie i szczęście wieczne. Ale reinkarnacji nie da się pogodzić z chrześcijaństwem. W chrześcijańskim rozumieniu ludzkiego życia – jak w znanym wierszu Szymborskiej – nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Można, popełniając zło, je naprawić. Tu na ziemi lub po śmierci w czyśćcu, ale życie człowiek ma tylko jedno.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze