- O tym, że Ślązakom opcji niemieckiej nie żyło się w czasach stalinowskich w województwie opolskim łatwo, świadczy już objętość pani nowego dzieła. Siedem lat historii regionu - bite 600 stron po polsku, ponad 700 w nowym wydaniu - po niemiecku. Jak do tego ostatniego doszło?
- Z propozycją przetłumaczenia i wydania niemieckiej wersji wyszło Centrum Badań Mniejszości Niemieckiej. Ktoś – nie wiem kto – tę książkę jako interesującą i ważną zarekomendował. Przygotowałam ją dla czytelnika niemieckojęzycznego trochę inaczej. Dokonałam uzupełnień, uwzględniłam uwagi recenzentów mojej habilitacji. Ograniczyłam liczbę przypisów. Mimo tych zabiegów wydanie niemieckie jest znacznie obszerniejsze od polskiego. Bardzo dobrze spisał się tłumacz Jens Boysen. Z wyczuciem przekładał pojęcia i zwroty z tamtej epoki. W obu wersjach chciałam napisać o tym, co ważne i interesujące zarazem. Starałam się też, by każdy czytelnik znalazł wzmiankę o swojej miejscowości lub przynajmniej bliskiej okolicy.
- Mieszkańcy powiatu strzeleckiego są w książce obecni?
- Strzelce Opolskie okazały się mocno być może nawet najbardziej – porównaniu z innymi powiatami - obecne w materiałach znajdujących się w archiwach IPN. Obie wersje językowe mają indeks osobowy i indeks nazw geograficznych. To bardzo czytelnikowi ułatwia szukanie obszaru i osób, które go interesują.
- Czego się z dawnych ubeckich materiałów dowiadujemy?
- Najwięcej tego, o czym ludzie mówili w czasie rozmów na ulicy i spotkań prywatnych, także w knajpach. Bo tajni współpracownicy aparatu bezpieczeństwa nie robili nic innego pilniej, jak tylko starali się usłyszeć, co kto mówi.
- Mówiąc twardo, żeby takie informacje bezpieczeństwo zyskało, musieli być kapusie, którzy donosili.
- Było ich bardzo dużo. Co nie oznacza, że w powiecie strzeleckim więcej niż gdzie indziej. Opinie mieszkańców regionu są potwierdzeniem ich prawdziwych nastrojów i poglądów. Oni byli szczerzy. I bardzo krytyczni wobec władzy polskiej i komunistycznej. Ludzie żyjący tu od pokoleń z niechęcią przyjęli zmianę państwowości, a także zmianę ustroju. Także towarzyszący im ostry kurs antyniemiecki władz.
- Myślę, że to była jedna z tragedii tamtych czasów, że zwykli mieszkańcy negatywne, czasem zbrodnicze zachowania władz komunistycznych utożsamiali nie z PRL-em, nie z ideologią, tylko z Polską. Zwłaszcza, że rządzący wymachiwali biało-czerwonymi flagami do upadłego…
- To mocno tę społeczność charakteryzuje. Jej członkowie nie posługiwali się pojęciem PRL. Dla nich to była Polska. Tym łatwiej, że innej, demokratycznej Polski nie znali, nie mieszkali w II RP, tylko w państwowości niemieckiej. Polska, jaką spotykają, jest państwem w skrajnie lewicowym, stalinowskim wydaniu. Represje stalinowskie, aparat terroru są w zenicie. Mimo to ludzie mieli odwagę manifestować otwarcie negację tamtej rzeczywistości. Także wobec urzędów i aparatu władzy. Choćby w trakcie akcji wydawania dowodów osobistych, gdy deklarują, podpisując się imieniem i nazwiskiem, że nie są Polakami, tylko Niemcami. Zrobiły tak dziesiątki tysięcy osób. Wielu mężczyzn odmawiało służby wojskowej, bo jako Niemcy nie chcieli służyć w Wojsku Polskim. A przecież oni – od 1933 roku – wiedzieli, jak funkcjonuje system totalitarny. Skala tego oporu w tym bardzo trudnym okresie była dla mnie zaskoczeniem. Polityka PRL-u wobec tych, którzy uważali się za Niemców, była wtedy częścią szerszej polityki państwa restrykcyjnego, wręcz totalitarnego. Niemcom w Opolskiem żyło się bardzo trudno. Ale nielekko było wszystkim.
- Śmiałem się głośno, czytając w pani książce donos na Iksińską, że słuchała transmisji meczu RFN - Anglia, a po porażce Niemiec była smutna. Wniosek donosiciela: popiera Hitlera.
- Pana reakcja jest właściwa. Bardzo mi zależało, żeby książka naukowa także czytała się dobrze. Ale śmiech nie przesłania tego, że państwo słuchanie niemieckiego radia ostro zwalczało. Język niemiecki był zakazany, a przecież audycje jego znajomość utrwalały. W dodatku wymowa programów niemieckich była zupełnie sprzeczna z linią oficjalną PRL-u. Piętnowano niemieckie stacje, że propagują nie tylko wrogą ideologię, ale w dodatku reklamują rodzący się z wolna cud gospodarczy w RFN. Uważano to za tym bardziej groźne, że okres planu 6-letniego oznaczał w Polsce stagnację i liczne materialne ograniczenia dla obywateli, z reglamentacją na granicy głodu włącznie. Było siermiężnie. Żadnego zapowiadanego skoku.
- Radia RIAS i tak słuchano?
- Nie wszyscy mogli słuchać. Odbiorników, które ściągały fale z daleka, nie było za wiele. Kiedy władze zorientowały się, że wrogie rozgłośnie są słuchane, w produkowanych odbiornikach część fal krótkich ścinano. Ci, którzy odbiorniki mieli, zapraszali sąsiadów. Słuchali, bo niemiecki znali o wiele lepiej niż polski. Przekaz propagandowy w polskim radiu był zwyczajnie niezrozumiały, a dla tych Ślązaków, którzy zrozumieli, trudny do zaakceptowania. A poza wszystkim niemieckie radio było ciekawsze. Młodzież słuchała tam zachodniej muzyki, której w peerelowskich audycjach nie było.
- Jakiś jeden – na zachętę - wyrazisty strzelecki przykład?
- Cały podrozdział dotyczy walki aparatu bezpieczeństwa ze szpiegami zachodnimi i o zwalczaniu niemieckiej organizacji Schwarzer Wolf von Hubertus, której część członków pochodziła właśnie z powiatu strzeleckiego.
- Ile w tym było rzeczywistości, a ile ubeckiej prowokacji?
- Jakieś działania obliczone na popieranie interesów niemieckich, w tym współpracę z wywiadem zachodnioniemieckim, były prowadzone. Ale z pewnością ich zasięg i skala były znacznie mniejsze, niż odnotowywano w raportach. Ten obraz został przejaskrawiony. Ówczesna policja polityczna widziała wszędzie zagrożenie rewizjonistyczne. Ta narracja dominowała: Ludzie, którzy mają sympatie proniemieckie, są wrogiem. Często jedynym wrogiem. Dużo donosów powstało w hucie „Zawadzkie”. Ich autorzy skarżyli się na rzekome akcje sabotażowe.
- Niemców, którzy przyjeżdżali do regionu, traktowano nieufnie i śledzono. Nawet tych, którzy przybyli z NRD, by np. montować jakieś urządzenia właśnie w hucie w Zawadzkiem.
- Specjalistów wpuszczano nawet z RFN, ale ci fachowcy byli rzeczywiście skrupulatnie śledzeni. A jeśli do rodziny przyjeżdżali krewni, aparat bezpieczeństwa robił wszystko, by poznać szczegóły tego pobytu. Informatorzy śledzili, co mówią, z kim się spotykają i co przywieźli. Najcenniejszy był taki szpicel, który zdołał się pod jakimś pozorem z gościem z Niemiec spotkać i skrupulatnie go wypytać.
- Kiedy czytamy, że w Wawelnie w 1950 roku organizuje się oddział prohitlerowskiej partyzantki czekającej na wybuch III wojny światowej, brzmi to mocno bajecznie.
- Podziemie niemieckie było aktywne, ale znacznie przed 1950 rokiem. Zanikło, bo osoby najbardziej zaangażowane wyjechały w głąb Niemiec w ramach fali wysiedleń. Ci, którzy zostali, jakieś formy niemieckiej działalności prowadzili. Większość z nich znacznie lepiej znała język niemiecki niż polski. Ale opis niemieckiej działalności zorganizowanej, w tym zamierzonych działań zbrojnych, był mocno przerysowany.
- Co groziło za mówienie po niemiecku w szkole czy na ulicy?
- Rodziców wzywano do kierowników szkół, na milicję lub na UB. Za mówienie po niemiecku czy czytanie książek w tym języku groziły represje w miejscu pracy: kary finansowe, blokowanie awansu, także zwolnienia. Ludzi podejrzewanych, że mówią po niemiecku, podsłuchiwano i szpiegowano. Przyłapanych wzywano na przesłuchania, a to nie były łaskotki. Funkcjonariusze byli brutalni. W domach przeprowadzano rewizje, konfiskowano majątek. Spraw sądowych za używanie języka było niewiele, znacznie więcej zastraszania i represji.
- Najpopularniejszą formą kontaktu z krewnymi w Niemczech były listy. Skoro za ich treść część opolskich Niemców prześladowano, to władza musiała przynajmniej niektóre otwierać i czytać…
- W Urzędzie Bezpieczeństwa działały specjalne, odpowiedzialne za to komórki. Wszystkich listów sprawdzać się nie dało. Ale na pewno otwierano korespondencję osób, które były przez służby inwigilowane.
- Prześladowano autorów listów za rewizjonizm, czyli w praktyce za co?
- Wystarczyło napisać krewnym w Niemczech, ile zarabiam, jak mi się żyje, czego nie mogę dostać w sklepie, żeby się narazić na zarzut szerzenia treści antypaństwowych i ujawnianie informacji o znaczeniu strategicznym, które może wykorzystywać niemiecki wywiad.
- Listy przychodzące też sprawdzano?
- Przede wszystkim te, w których próbowano przesyłać czasopisma, broszury lub wycinki z nich. Bardzo się bano szerzenia treści demokratycznych czy religijnych, i to w dodatku po niemiecku.
- W czasach stalinowskich źle widziane były także paczki z Niemiec. Władze próbowały nawet organizować akcję ich odsyłania.
- W propagandzie próbowano przekonywać, że kto przyjmuje paczki, jest żebrakiem.
- Pewnie niezbyt skutecznie, skoro tylko w 1953 roku do regionu napłynęło blisko pół miliona paczek od krewnych z Niemiec.
- I to była ogromna pomoc materialna dla mieszkańców wobec mocno obniżonego poziomu życia. Cieszyły najbardziej podstawowe produkty żywnościowe, czy ubrania, nawet rajstopy. Ta pomoc płynęła, bo rodziny były rozdzielone. Na Śląsku zostali np. starzy rodzice albo samotna matka z dziećmi i oni mieli często duże kłopoty z utrzymaniem. Mogli część zawartości paczek wykorzystać dla siebie, a największe rarytasy sprzedać. To było tym ważniejsze, że państwo polskie wtedy jeszcze nie gwarantowało powszechnie zasiłków, rent itp. To się dopiero regulowało.
- Propaganda próbowała zohydzić paczki także rdzennie polskiemu otoczeniu, które ich nie dostawało.
- Temu służyło przekonywanie, że paczki subwencjonuje rząd niemiecki. Czyli nie brat bratu wysyła pomoc, ale ci wstrętni Niemcy rządzący nad Łabą próbują swoistym przekupstwem zyskiwać tu sympatyków.
- Okazją do deklarowania niemieckości był Narodowy Spis Powszechny 1950.
- Ludzie deklarowali niemieckość, bo oni się Niemcami czuli. To było pokolenie, które wyrosło w państwie niemieckim. Oni naprawdę identyfikowali się z tamtym językiem i kulturą. Byli za to przez propagandę, ale nierzadko i przez otoczenie piętnowani jako Niemcy. Słyszą często epitety: wy szwaby, nawet - wy hitlerowcy. Mimo to deklarowali nie tylko narodowość, ale i obywatelstwo niemieckie. Obawiali się - i to dotyczyło zarówno spisu powszechnego, jak i akcji meldunkowej i wystawiania dowodów osobistych - że jeśli zadeklarują się raz jako Polacy, zamknie im to w przyszłości drogę do wyjazdu do Niemiec. A nawet, że poniosą konsekwencje, gdyby się okazało, że dojdzie do jakiejś politycznej wolty i Śląsk zostanie do Niemiec włączony.
- Nawet jeśli będą to - jak pisali - ruskie Niemcy, czyli NRD.
- Obawiali się uznania za zdrajców. Lojalizm wobec państwa niemieckiego wyraźnie brał górę. To wynikało i z tego, że w większości nie akceptowali tego, co widzieli - zwłaszcza w życiu politycznym - wokół siebie. Trudno, zwłaszcza po latach, oceniać czyjeś deklaracje narodowościowe. Trzeba przyjąć, że te deklaracje, które znamy, wynikały z ich przemyśleń, uczuć, systemu wartości i z tego, w co wierzyli.
- W książce znalazł się bardzo ciekawy cytat mieszkanki Nowej Wsi Królewskiej, która w liście do krewnych napisała, że jeżeli mieszkańcy Śląska będą upierać się przy niemieckim języku i tożsamości, to może zyskają z czasem niemieckie szkoły i nabożeństwa. Dalekowzroczność, czy - w tamtych czasach - naiwność?
- Pewnie i jedno, i drugie. Bo ona to pisze w samym środku czasów stalinowskich. Ale takich świadomych dojrzałych głosów odnotowałam niewiele. Autorka listu wierzyła, że Niemcy mogą i powinni jakieś prawa zyskać. O tyle nie jest to dziwne, że Górnoślązacy żyjący przed wojną pamiętali wielojęzyczność i wielokulturowość, a także legalne funkcjonowanie mniejszości narodowych po obu stronach polsko-niemieckiej granicy.
- Zjawiskiem charakterystycznym dla tamtych czasów była też polonizacja. Zaczynała się od imion i nazwisk. Nie ostał się żaden Berthold, Reinhold, Alfred itd.
- Skoro polska administracja na Śląsku została z ludnością rodzimą, to za wszelką cenę starała się ją przynajmniej w tej zewnętrznej warstwie spolonizować. Rządzący uważali, że za tym pójdzie także z czasem wzrost lojalności wobec władz polskich. Zresztą Polska według przyjętych przez władze standardów miała być krajem jednolitym narodowościowo. Na enklawy mniejszościowe nie było na Górnym Śląsku miejsca tym bardziej, że starano się wykazać, że ten Śląsk jest polski i piastowski. Robiono więc wszystko, by uzyskać zgodność tego wzorca z rzeczywistością, a używano w tym celu zarówno propagandy, jak i represji. Najsilniej oddziaływano na najmłodsze pokolenie, przede wszystkim przez szkołę. I to dawało najbardziej wymierny efekt. Starsza generacja często zostawała przy swoim, ale pielęgnować niemieckiej świadomości narodowej głośno oczywiście nie mogła.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!