Od ośmiu stuleci odpoczywali ukryci przed ludzkimi oczami. Mężczyzna leży na boku z tułowiem przekręconym, jakby chciał przytulić się do ziemi. Na wyciągniętej lewej ręce, jak na poduszce, spoczywa głowa kobiety pustymi oczodołami wpatrzona w swojego partnera. Ona także leży na boku, a jej prawa ręka wciśnięta jest między jego kolana, jakby dla podkreślenia panującej między nimi bliskości.
Można snuć opowieści o miłości, która przekroczyła próg śmierci i o wiecznie przytulonych kochankach. Pozy te wynikły jednak najpewniej z bardziej prozaicznej przyczyny. Kobietę i mężczyznę pochowano bez trumny, zawiniętych tylko we wspólną pogrzebową tkaninę. Ułożenie zwłok powstało podczas transportu i układania ciał do grobu. Była to raczej uboga para, bo nie znaleziono przy niej żadnych przedmiotów, a stan kości sugeruje dość dorosły wiek zmarłych. Fakt, że są pochowani razem, wskazuje, że i sama śmierć musiała przyjść w podobnym czasie, co mogło być wynikiem jakiegoś nieszczęścia.
Ciała znajdują się 2,5 metra pod poziomem obecnego bruku, a pod nimi znaleźć można już tylko calec, czyli warstwę gruntu, w której nie ma już śladów ludzkiej działalności. Ostatnie odkrycie opolskich archeologów jest wynikiem prac, które mają dotrzeć do najstarszych części muru i fundamentów opolskiej katedry. A wszystko po to, by przewietrzyć jedno pomieszczenie...
Złota śmierć
W 2016 roku cała powierzchnia kościoła została przebadana georadarem, w wyniku czego pod posadzką świątyni odkryto wiele anomalii. Jedna z nich znajdowała się w pobliżu kaplicy św. Anny. Po zdjęciu w tym miejscu płyt i wkopaniu się w głąb dotarto do kamiennych stopni o wymiarach 30x20 centymetrów. Prowadzą one do muru zakrywającego wejście do wypełnionej kośćmi grobowej krypty. Żeby zobaczyć jej zawartość, w ścianie dokonano małego odwiertu, lecz nikt na razie nie zamierza wejść do zamkniętych od kilkuset lat podziemi. Każdy rozsądny archeolog obawia się powtórki z Wawelu.
Pół wieku temu zdecydowano w Krakowie o otwarciu grobu jednego z największych władców Polski, Kazimierza Jagiellończyka. Kamienny sarkofag pozostawał nienaruszony przez prawie 500 lat. Zmieniło się to w piątek, 13 kwietnia 1973 roku, gdy trzech naukowców wywierciło otwór w komorze grobowej władcy i zajrzało do jej czeluści, oświetlając wnętrze żaróweczką umocowaną na drucie. Zobaczyli tylko kilka kawałków drewna i majaczące wewnątrz cienie. Po wstępnym przewiercie grobowiec oficjalnie otwarto 7 maja 1973 roku. Od tego momentu zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Badania nad doczesnymi szczątkami władcy skupiły grupę naukowców, którzy byli przeważnie ludźmi sprawnymi fizycznie i w sile wieku. Mimo to, od momentu otwarcia grobowca, w dwa lata zmarło czterech członków zespołu, a do dziesięciu lat trumienne wieka zamknęły się w sumie nad 15 zdrowymi do tej pory ludźmi. U wszystkich przyczyną zejścia były zawały lub udary mózgu, co zaczynało budzić zaniepokojenie. Sytuacja dziwnie przypominała to, co działo się pół wieku wcześniej po otwarciu grobowca faraona Tutanchamona w Egipcie. Biorący udział w tym wydarzeniu eksploratorzy również zaczęli dość szybko wykruszać się z tego świata, a media okrzyknęły to zjawisko „klątwą Tutanchamona”. Na szczęście tym razem znalazł się naukowiec, który zamiast fantazjować zaprzągł do pracy szkiełko i oko.
Mikrobiolog, profesor Bolesław Smyk, zebrał próbki z wnętrza krypty i zaczął badać to, co od stuleci powinno być jedynie martwą masą. Ku ogólnemu szokowi udało mu się ożywić mikroorganizmy zamknięte wraz z ciałem kamienną płytą pięć stuleci wcześniej. Dziś informacje o ożywieniu znacznie starszych mikroorganizmów są na porządku dziennym. Pół wieku temu była to jednak nie lada sensacja. Wiele z odkrytych wówczas bakterii było zresztą nieznanych i naukowiec dla pewności, że nie otwiera puszki Pandory, po prostu je uśmiercił. Badania wykazały obecność w grobowcu kropidlaka żółtego, gatunku grzyba z rodziny Aspergillaceae. Organizm ten ma wiele zalet i stosowany jest na przykład do otrzymywania sosu sojowego czy japońskiej sake. Ma on jednak też znacznie mroczniejszą stronę. Bezpośredni kontakt z kropidlakiem żółtym może uszkodzić wątrobę, płuca i być przyczyną nowotworu. Uznano, że to właśnie ten grzyb był przyczyną serii zgonów po otwarciu królewskiego grobowca i każdy archeolog pamięta dziś, z jakim niebezpieczeństwem łączy się otwieranie grobowców.
Okno ostatniej drogi
- Krypta pod kaplicą świętej Anny jest bardzo zawilgocona - mówi sprawująca pieczę na badaniami w Opolu, archeolog Magdalena Przysiężna-Pizarska. - Zanim bezpiecznie będziemy mogli do niej wejść, trzeba te pomieszczenia w miarę możliwości osuszyć.
Katedra z podmokłym terenem boryka się od wieków i wyraźnie wspominają o nim już dawne zapiski. Póki co jedynym przejściem do podziemi jest wywiercony w ceglanym murze otwór. Nie ma mowy więc o wprowadzeniu tam współczesnego sprzętu, który z wilgocią poradziłby sobie w miarę szybko. Trzeba zawierzyć tradycyjnym metodom, czyli po prostu otworzyć okno, by przewietrzyć pomieszczenie.
- Na zdjęciach zrobionych przez otwór można zobaczyć, że część kości ułożona jest anatomicznie, czyli są to pozostałości normalnych pochówków. Spoczywają tu szczątki mieszczan i przedstawicieli szlachty, których pozycja w społeczeństwie uprawniała do dostąpienia takiego zaszczytu. Pod jedną ze ścian piętrzy się jednak bezładny stos czaszek i piszczeli, które wskazują miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się okno - mówi archeolożka.
Wokół kościoła przez wieki funkcjonował cmentarz, na którym grzebano zapewne ludzi każdego stanu. Na początku XIX wieku władze pruskie zakazały ze względów sanitarnych dokonywania pochówków w obrębie miasta. Nekropolia, podobnie jak tysiące innych, musiała zostać zamknięta. W tym okresie podczas kopania nowych grobów lub przy innych pracach natrafiano na ludzkie kości, z którymi trzeba było coś zrobić. Wrzucano je wtedy do krypty przez widniejące w murze okno. W ten sposób doczesne szczątki pospólstwa wymieszały się z kośćmi szlachetnie urodzonych, a stos czaszek wskazuje w murze miejsce, w którym znajdował się otwór.
- Cmentarz po raz ostatni wspominany jest w dokumentach archiwalnych w roku 1810 - mówi Magdalena Przysiężna-Pizarska. - Z czasem okna zamurowano, a poziom gruntu podniósł się tak bardzo, że znalazły się one pod brukiem. Żeby przewietrzyć krypty, trzeba więc do nich dotrzeć i je powtórnie otworzyć.
Prace prowadzone są na terenie dawnego cmentarza. Wykop znajduje się przy samym murze katedry i badacze wciąż natrafiają na kolejne pochówki. Do tej pory odnaleziono 36 szkieletów, a na samym końcu odkryto złączoną od wieków parę.
Teraz zostanie otwarte okno zamknięte od dwóch stuleci, co pozwoli na wpuszczenie do podziemi kościoła świeżego powietrza i dalsze ich badania.
Druga świątynia
Jednym z podstawowych pytań, jakie zadają sobie historycy badający najstarsze dzieje Opola, jest kwestia, który kościół został wybudowany jako pierwszy. Kandydatów do tego tytułu jest dwóch - katedra pw. Podwyższenia Krzyża oraz kościół Matki Boskiej Bolesnej i św. Wojciecha zwany powszechnie kościołem na Górce. Obie świątynie (zapewne w innej formie) mogły powstać na przełomie tysiącleci i każda z nich mogła być owym pierwszym kościołem w mieście.
W katedrze odkryto układ cegieł, których wielkość, struktura i sposób układania wskazuje, że były one częścią świątyni budowanej w stylu romańskim, a według tradycji pierwszy kościół powstał tu z fundacji Bolesława Chrobrego około roku 1005. Najstarsze zapiski o nim pochodzą z 1223 roku.
Kościół na Górce został (także według tradycji) wybudowany w miejscu, gdzie mieszkańców grodu nauczał święty Wojciech, który niedługo później, w 997 roku, dokonał żywota z rąk pogańskich Prusów. W miejscu głoszenia przez niego kazań w Opolu jeszcze w X wieku miano wybudować kościół.
Tymczasem prawdziwy problem nie polega na tym, który z tych kościołów był pierwszy, ale na tym - który był drugi.
- Pierwsza świątynia w mieście musiała powstać w obrębie grodu piastowskiego na Ostrówku - mówi Magdalena Przysiężna-Pizarska. - Wynika to ze sposobu, w jakim chrześcijaństwo rozprzestrzeniało się na naszych terenach. Na samym początku ochrzczony był jedynie władca i jego dwór, a poddani długo jeszcze chrześcijanami byli jedynie nominalnie, kultywując po kryjomu stare obrządki.
Innymi słowy - gdy władca przyjął chrześcijaństwo, zmuszeni do tego zostali także podlegli mu wielmoże. Taki pan wyprawiał się na jakiś czas ze swoją świtą do stolicy i wracał ochrzczony albo zjawiał się kapłan, który rzecz całą załatwiał na miejscu. Wielmoża taki musiał mieć swój osobisty kościół wewnątrz warowni, który z pewnością był też pierwszą świątynią w okolicy. W Opolu jej pozostałości tkwią dziś głęboko pod trawnikiem obok urzędu wojewódzkiego.
Skoro właściciel ziem posiadał na własny użytek prywatny kościół, to dla nawracanego pospólstwa budowano zwykle drugą świątynię. Jej lokalizacja była często połączona z miejscem masowych chrztów, w których udział brali poddani.
- Wykorzystywano zakorzenioną głęboko ludową wiarę w oczyszczającą moc wody - mówi archeolog. - Łączono w ten sposób dawne wierzenia z nową wiarą. Kiedy grupowo chrzciło się wiele osób i nic im się po tym rytuale złego nie działo, przekonywało to resztę, która obawiała się nowych zwyczajów.
Jeżeli opolanie chrzczeni byli w Odrze, to naturalnym kandydatem na kościół wybudowany w miejscu obrządku jest katedra położona opodal rzeki. W niektórych przypadkach jednak chrzty odbywały się w baptysteriach, czyli basenach wewnątrz świątyni. Ślady takich mis chrzcielnych zlokalizowano prawdopodobnie wewnątrz kaplic w Poznaniu i na Ostrowie Lednickim.
To, czy podobna struktura może się znaleźć też w opolskiej katedrze, jest na razie tylko teoretycznym rozważaniem. Niedługo jednak będzie jedyna okazja, by się o tym przekonać. Parafia zdecydowała o założeniu w katedrze ogrzewania podłogowego, a to wiąże się z zerwaniem kamiennych płyt w całej świątyni. Będzie wtedy okazja dotarcia do zakrytych od stuleci śladów, które pomogą zrekonstruować dokładną historię kościoła.
***
A co się stanie z parą, która od ośmiu stuleci odpoczywa wtulona pod katedralnym murem? Szkielety zostaną wyciągnięte z ziemi i poddane badaniom antropologicznym. Jeżeli zgodzi się na to Zakład Medycyny Sądowej w Poznaniu zostanie wykonana rekonstrukcja ich twarzy. Padła również propozycja, by pozostawić je na miejscu i przykryć szklaną płytą. Byłaby to niewątpliwa atrakcja, lecz leżące od wieków kości musiałyby być wcześniej bardzo dobrze zakonserwowane. Panująca pod ziemią wilgoć szybko rozprawiłaby się z materiałem biologicznym. Teren jest tak podmokły, że odkopane przed tygodniami mury katedry już się zazieleniły. Być może więc szkielety zostaną zasypane i istnieje obecnie jedyna okazja, by zobaczyć na własne oczy niezwykły pochówek z XIII wieku.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze