Z aparatem w nieznane. Jego fotografie poznał świat
Pan Bogusław jest fotografem podróżniczym. Od 2007 roku realizuje projekty m.in. dla znanych czasopism, takich jak "National Geographic Traveller", "Canon Magazine Photo Plus", "Photographer Academy", "The Photographer Issue" czy "Szeroki Kadr". Choć jego przygoda z fotografią rozpoczęła się dosyć wcześnie, to nie przypuszczał, że właśnie z tym zwiąże swoje życie.
- Mój brat Marek interesował się i robił zdjęcia jeszcze w czasach przedcyfrowych. Pamiętam, jak wywoływał je w ciemni. Ja pomagałem mu, obserwowałem cały proces i jak obrazy pojawiają się na papierze. To był mój pierwszy kontakt z fotografią, ale wtedy mnie urzekła. Interesowała mnie muzyka, a w szczególności gra na gitarze - wspomina Bogusław Maślak. - Fotografia powróciła do mnie w pierwszej połowie mojego 20. roku życia. Zacząłem wyjeżdżać na praktyki studenckie do Stanów Zjednoczonych. W Colorado był całkowicie inny krajobraz niż znałem dotychczas. Góry Skaliste, niekończące się prerie, kontynentalny klimat robiły wrażenie. Do tego chodzenie po górach, długie wjazdy samochodami, to wszystko spowodowało, że zacząłem dostrzegać piękno krajobrazu. Natomiast w latach 2004-2005 wyjechałem na praktyki studenckie do Indii. W New Dehli bogactwo kultury indyjskiej, kolorystyka, tekstury... przywołały te pierwsze wspomnienia z bratem w ciemni.
Komunizm wywołał głód podróży
To właśnie wtedy po raz pierwszy u Bogusława Maślaka zaczęło kiełkować ziarno pasjonackie. Wyjazd do Indii dla dwudziestoparoletniego chłopaka, który wychował się w kilkutysięcznym miasteczku na Opolszczyźnie, był silnym impulsem kierującym go w stronę fotografii i podróżowania.
- Ludzie pokolenia końca lat 70. i początku lat 80. często odczuwali głód podróży. Czasy PRL-u wytworzyły w nas niedosyt, a żelazna kurtyna nie była tylko teoretyczna. Można było dostać paszport, ale trzeba było mieć tę siłę i wiarę, by próbować - zauważa pan Bogusław. - Nas spotkał ten przywilej czy szczęście dziejowe, że w takcie naszych studiów Polska weszła do Unii Europejskiej i rozpoczęły się programy typu "World and travel" dla studentów, którzy chcieli spędzić wakacje w Stanach Zjednoczonych.
Jak wspomina, były to czasy magicznego przekraczania granicy, o których pisał kiedyś Ryszard Kapuściński.
- Dla niego przekroczenie granicy było nie tylko zmianą w sensie geograficznym, ale przejściem do innej rzeczywistości, wydarzeniem jakby mistycznym. Natomiast dla mnie wtedy była to okazja do skorzystania z możliwości, jakie otwierała instytucja studencka. Tlił się we mnie dylemat. Można żyć jak astronom lub astronauta. Astonom studiuje niebo przez teleskop w zaciszu swojej biblioteki, podczas gdy astronauta zdobywa Księżyc. Te pierwsze dalekie podróże otworzyły we mnie drogę astronauty. Nie wystarczało mi patrzenie na mapę, chciałem tego doświadczyć osobiście, przejść daną ulicą i zobaczyć wszystko.
Swój pierwszy aparat zakupił, wyjeżdżając do Stanów. Będąc tam już wtedy poczuł, że ma talent do fotografowania.
- Może zabrzmi to arogancko, ale człowiek czasem czuje, czy mu coś wychodzi czy nie. Ja czułem, że fotografia mi wychodzi. W Indiach miałem kolejny aparat i dobre słowa, i bardziej doświadczonych fotografów i pierwsze wygrane konkursy, które dawały impuls do kolejnych fotografii - zaznacza podróżnik. - Nie kończyłem żadnej szkoły fotograficznej. Ukończyłem tylko kurs podstaw fotografii we Wrocławiu i czytałem książki. Poczułem, że ta dziedzina to moje powołanie. Punktem krytycznym był festiwal Woodstock, po którym zacząłem inwestować w sprzęt. Następnie pojechałem do Indii, już jako fotograf. Zrozumiałem wtedy, że lubię samotność w podróży. Nie interesuje mnie fotografia studyjna, weselna, krajobrazowa, a ludzka - to jest dla mnie ważne.
Miłość do nieznanych cywilizacji
Podróż do Indii u ludzi wywołuje niekiedy szok kulturowy. Tak było również w przypadku pana Bogusława. Jednak z biegiem czasu i powracania do tego kraju, odkrywał go na nowo, zakochując się w nim coraz bardziej.
- Wiele osób nie lubi Indii ze względu na brud. Ale można pojechać np. do Singapuru, gdzie nie ma papierka na ulicy, kto co woli. W niejednej odległej wiosce miejscowości dziewczynki chodzą przez dwa, trzy kilometry z miskami na głowie lub z baniakami na wodę do najbliższej studni, by zrobić śniadanie. Na tych terenach, nie mówiąc już o Nepalu, dzieci szybciej dojrzewają, po prostu muszą, nie mają wyboru. Przechodząc przez wioskę, widzimy 4-5-letnie dziecko gotujące ryż, obok chodzi młodsze dziecko, którym to nieco starsze się już opiekuje i przygotowuje posiłki - mówi Bogusław Maślak. - Będąc w Indiach po raz pierwszy odbyłem praktyki studenckie jako informatyk, dzięki czemu miałem okazję bliżej poznać tę kulturę. Pamiętam, jak siedząc w biurowcu patrzyłem przez szybę na świat ulicy. Stosy brudu, tłumy ludzi i krowa, która żuje jakiś worek foliowy. Była 11.00, potem wyszedłem na lunch i gdy wróciłem, zerknąłem znów, widząc tę samą krowę, która nadal żuła, a wszyscy mieli to w nosie. Gdy wróciłem do Wrocławia, zacząłem się zastanawiać, gdzie są ci wszyscy ludzie, czy coś się stało, jakiś kataklizm się wydarzył. Czemu ich jest tak mało. Było tyle przestrzeni i wolności. Moje ciało przyzwyczaiło się do ścisku, gdyż w Indiach chodzenie jest sztuką samą w sobie. Nie mówiąc już o sytuacji, kiedy idzie się ze sprzętem, który waży ponad 20 kilogramów.
Człowiek, podróże w nieznane i poczucie nieprzewidywalności stały się dla Maślaka bodźcem i inspiracją do wykonywania fotografii.
- Kiedy byłem młodszy, to łatwiej podejmowałem ryzyko, a ciekawość była dla mnie paliwem. Do tego niedostępny świat, gdzie trzeba pokonać nieznaną drogę i przejść swoją pielgrzymkę. Ta nieprzewidywalność daje mi także bodziec do działania - tłumaczy pan Bogusław. - Najbardziej interesuje mnie człowiek i jego ludzka natura. Jestem zodiakalnym rakiem, a raki są często emocjonalnie świadome. Przydaje się to w pracy fotografa dokumentalisty. Łatwiej jest prosić kogoś o wybaczenie, niż o pozwolenie. Mimo to trzeba uważać, bo nie chcemy niszczyć ludzkiej prywatności czy integralności. Czasem trzeba wyczuć otoczenie i wybadać, czy jest się mile widziany czy nie. Raz zostałem nawet otruty opium, bym przestał zadawać pytania. Byłem zbyt ciekawski, nie chcieli mnie skrzywdzić, ale też chcieli, bym dał im spokój.
To nie jedyna niebezpieczna sytuacja, z którą do czynienia miał pan Bogusław.
- Było wiele niebezpiecznych momentów. W Meksyku uciekaliśmy do kościoła, gdy pijani miejscowi biegli za nami z kijami. Schowani w kościele czekaliśmy aż ludzie uderzający w bębny odejdą. Stając na krawędzi, choćby na wodospadzie Wiktorii, wystawałem za barierki, by złapać jeszcze lepsze ujęcie. Jednak wszystko może być ryzykowne.
Jak zauważa fotograf, w obcych, szokujących cywilizacjach i kulturach człowiek musi się posługiwać takimi zmysłami, które są uśpione w kulturze, w której się wychowywał.
- Wtedy musi włączyć się w nas wewnętrzny słownik, dyktafon, który podpowie, co ja tu widzę i robię. To też przekłada się na moją pracę i zdjęcie, które wykonam, czy będzie ono ciekawe i dobre. Ponadto, wystawiając się na nowe, niespotykane okoliczności, poznaje się samego siebie. Tak jak w Sangam - miejscu, gdzie zbiega się Ganges i Jamuna. To niesamowite uczucie fotografować tłumy, milionów ludzi. Głowy ludzkie widać po horyzont. Ma się poczucie jakby się było częścią ludzkości. Z megafonów słychać ludzki głos, kiedy np. ludzie się szukają. Ma się wrażenie wtedy, jakby się miało rozszczepienie zmysłów. Jest się w jednym ogólnym miejscu wśród tłumów, a jednak z poczuciem samotności.
Apetyt na więcej
Fotografie Bogusława Maślaka zostały zauważone przez najważniejsze i znane czasopisma na całym świecie i w Polsce...
- Moja fotografia wymaga specyficznej klienteli i kanałów dystrybucji. W dzisiejszych czasach wystarczy się promować, a to daje nam internet i różnego typu portale, jak Instagram. Kierowałem także zdjęcia na różne konkursy i poznawałem fotografów, którzy mnie zapoznawali z osobami z różnych gazet. Jakość moich zdjęć musiała być na tyle duża, że ktoś zwrócił na nie uwagę. Po prostu się udało. Zadzwonili do mnie z "National Geographic UK", zainteresowani zdjęciami z drugiego Kumbh Mela w Nashik, wygrałem też ich konkurs na stronie - wspomina. - Uważam, że w każdym miejscu można zrobić dobre zdjęcie. Jeśli będzie przedstawiać ono jakąś ideę, myśl, będzie prowokować.
Dla wielu świat jest cały czas nieodkryty. Choć pan Bogusław był w wielu miejscach na Ziemi, cały czas ma ochotę ją poznawać, nie wyobrażając sobie, by ktoś mógł odebrać mu wolność podróżowania i uwieczniania tajemniczego świata.
- Na pewno brakowałoby mi czegoś. Choć sztuczna inteligencja powoduje, że mój wysiłek podróżnika staje się nieistotny, jeśli udaje się wygenerować zdjęcie żyrafy stojącej w buszu w Afryce na sawannie. Wyjazd wymaga ode mnie całego procesu. Oczytania się w temacie miejsca, do którego jadę, sprawdzenia, jakie zdjęcia zostały tam wykonane, by nie powtórzyć ujęć. Aby dotrzeć do nietypowych sytuacji, staram się przebywać długo w danym miejscu, tak aby poznać ludzi, zyskać ich akceptację, stając się na chwilę częścią ich życia - mówi. - Tu chodzi także o własną podróż. O to, by samemu się zmienić pod wpływem doświadczeń innych kultur. Chciałem być jednym z tych podróżników, którzy tego doznali. Podróże i fotografia dają mi tę możliwość. Dodatkowo pozwalają skupiać się na aspektach dnia codziennego. W moim zawodzie ważne jest słońce, za którym musimy podążać i sprawdzać, w jakim jest położeniu. Jest to dla mnie powrót do natury, życie w rytmie dnia.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze