Adrian Krzyk zatknął na Mont Blanc flagę z herbem Jemielnicy
Pan Adrian Krzyk urodził się w 1976 roku i dzieciństwo oraz pierwsze dorosłe lata spędził w Jemielnicy. Z tą miejscowością wiąże się wiele ważnych dla niego życiowych momentów, dlatego, mimo że od lat już tutaj nie mieszka, pozostaje lokalnym patriotą i z dumą podkreśla swoje korzenie. Do tego stopnia, że w każdą górską wędrówkę zabiera specjalnie przez siebie stworzoną flagę, na której naklejony został charakterystyczny herb Jemielnicy z postacią cystersa, snopem zboża i topolą porośniętą jemiołą. A trzeba zaznaczyć, że lista zdobytych przez niego górskich szczytów jest imponująca i nie ogranicza się jedynie do naszego kontynentu.
Ta górska pasja zrodziła się w nim w czasie dość nietypowym, bo po operacji kręgosłupa. Adrian Krzyk, jak wielu jego rówieśników, wyjechał z Polski za pracą i - po kilku przeprowadzkach - w 2012 roku osiadł ostatecznie w Monachium. Nie przyjeżdżał jednak do Polski na weekendy, jak jego znajomi, a osiedlił się w Niemczech na stałe.
- Dla mnie było to stresujące wsiadać w samochód i spędzać w nim kilkanaście godzin, wracając tylko na weekend, na niedzielny obiad. Zaaklimatyzowałem się tutaj - wyjaśnia. - Moje życie związało się z tym regionem, co otworzyło przede mną możliwość wyjazdów i chodzenia po górach. Sama lokalizacja dawała mi ogromną możliwość rozwoju i dojeżdżania w te, tak bardzo blisko rozmieszczone, pasma górskie.
Po tym, jak przeszedł operację kręgosłupa, a lekarze zalecili mu dbanie o kondycję i aktywność fizyczną, zaczął z tych możliwości coraz częściej korzystać. Początkowo były to oczywiście mniejsze wzniesienia, a z czasem góry coraz wyższe, chodzenie po lodowcach, aż po zdobycie m.in. Korony Gór Austrii i Korony Gór Polski.
To zamiłowanie do wspinaczki wysokogórskiej nie było jednak motywowane jedynie chęcią dbania o zdrowie.
- Ja to pokochałem i coraz częściej tego szukałem - opowiada z pasją Adrian Krzyk. - To stało się dla mnie narkotykiem. Coś, co innym może wydawać się męczące, trudne, mi było potrzebne W każdej wyprawie i zmaganiu odkrywamy coś nowego i spotykamy wielu pięknych, wspaniałych ludzi, od których wiele można się nauczyć.
Poczuł, że chce pomagać innym
Pierwszym zdobytym przez niego pięciotysięcznikiem był Kazbek (5054 m n.p.m.), jeden z najwyższych szczytów Kaukazu, położony na granicy Gruzji z Rosją. Niewiele brakowało, by ta wyprawa nie doszła do skutku. Adrian Krzyk miał się na nią wybrać z czwórką znajomych, jednak ci, z różnych przyczyn, musieli zrezygnować. Pan Adrian postanowił jednak nie odpuszczać i do Gruzji poleciał sam. Skorzystał z usług firmy Mountain Freaks, agencji turystycznej specjalizującej się w organizowaniu wypraw na szczyty Kaukazu. Podczas wspinaczki dwie osoby z jego zespołu linowego zrezygnowały z dalszego wejścia i wyprawa mogła zakończyć się przed zdobyciem upragnionego wierzchołka, jednak przewodnik postanowił zrobić dla pana Adriana wyjątek, ocenił jego możliwości i we dwóch kontynuowali wspinaczkę, po drodze wyprzedzając pozostałe 4 zespoły linowe, które tego dnia z pracownikami Mountain Freaks zdobywały Kazbek. Podczas tej wyprawy alpinista po raz pierwszy poczuł, że to właśnie chciałby robić - pomagać innym w zdobywaniu górskich szczytów.
- Staram się zachęcać innych, by aktywnie spędzać czas, robić to, co się kocha i - co najważniejsze - stawiać sobie "cele", małe lub większe - opowiada. - Życie powinno być barwne, pełne kolorów, a my sami mu ich nadajemy.
Niejednokrotnie znajomi prosili go, żeby pełnił rolę przewodnika podczas wyjść w góry, by i oni mogli zaznać tych emocji, a także bezpiecznie pokonać drogę na szczyt. Dzięki temu wiele gór alpinista zdobył kilkakrotnie (m.in. austriackie Wildspitze 3768 m n.p.m. i Similaun 3606 m n.p.m.). Po czasie zdobywanie kolejny raz tego samego wierzchołka nie przynosiło już wcześniejszej euforii, którą pan Adrian odkrył na nowo, zdobywając szczyty ze znajomymi. Cieszyło go dostrzeganie ich radości i udzielały mu się ich emocje i zachwyt, a niejednokrotnie był też świadkiem ważnych, zmieniających życie wydarzeń - np. po zdobyciu Gran Paradiso (4061 m n.p.m.) we Włoszech dwójka jego współtowarzyszy zaręczyła się na wierzchołku góry.
Aby świadomie udzielać wskazówek niedoświadczonym wspinaczom, Adrian Krzyk ukończył wiele szkoleń wspinaczkowych i alpinistycznych. Najwięcej wiedzy zdobył jednak podczas własnych wypraw.
- Najcenniejsza jest praktyka, która czyni rozważnym - zaznacza. - Z moim doświadczeniem i zagranicznymi znajomościami jestem w stanie zorganizować, poprowadzić i opiekować się grupą oraz osobami indywidualnymi, które chciałyby zrealizować swoje marzenie o zdobywaniu górskich szczytów - dodaje. Na co dzień dba o kondycję biegając, jeżdżąc na rowerze, zaś w okresie zimowym biega na biegówkach i startuje w licznych zawodach biegowych. Jak podkreśla, w górskich wyprawach ważne jest także planowanie i odpowiednie przygotowanie, sprawdzenie warunków. Takie wyprawy nie odbywają się spontanicznie.
Na Dachu Europy
Podobnie było też w przypadku ostatniej wyprawy, która przywiodła go na szczyt Mont Blanc. Pomysł zdobycia tej góry zrodził się już w sierpniu 2022 r., gdy Adrian Krzyk wspinał się na Ararat, położony na terytorium Turcji masyw wulkaniczny wznoszący się na wysokość 5137 m n.p.m. Podczas tej wyprawy zawiązała się przyjaźń i powstał plan kolejnej wspólnej wspinaczki, która doszła do skutku w lipcu tego roku. Wyprawę na Mont Blanc współtowarzysze rozpoczęli od rezerwacji miejsc w schroniskach położonych na zboczu góry. Bez zaświadczenia o zarezerwowanym noclegu nie można bowiem rozpocząć wspinaczki, a szlaki są dokładnie kontrolowane i sprawdzane. Pierwszego dnia wyprawy dotarli do schroniska Refuge de Tête Rousse (3167 m n.p.m.), zaś następny dzień rozpoczęli od trawersu przez niebezpieczny Żleb Śmierci, nazywany potocznie Kuluarem Rolling Stones - od spadających z góry kamieni i bloków skalnych. Kolejną noc spędzili w schronisku Refuge du Goûter (3815 m n.p.m.), skąd o poranku, 22 lipca, wyruszyli w stronę wierzchołka. Na szczyt Mount Blanc pan Adrian dotarł wraz z towarzyszami o godz. 12:20. Po kilku euforycznych chwilach i zrobieniu pamiątkowych zdjęć rozpoczęli ostatni, nie mniej niebezpieczny etap wyprawy - zejście w dół masywu.
- Każda dłuższa chwila na szczycie może skutkować odmrożeniami z powodu silnego wiatru i mrozu, więc staramy się pozostać tam jak najkrócej - wyjaśnia pan Adrian.
Alpiniści amatorzy nie posiadają za sobą zaplecza sponsorów, którzy finansują drogi, profesjonalny sprzęt. Jednak nawet dla profesjonalistów zabezpieczonych w kosztowną odzież, specjalnie zaprojektowaną do wspinaczki wysokogórskiej, warunki atmosferyczne panujące na tej wysokości dalekie są od komfortowych. Wszelkie niedogodności wynagradzają jednakże wspinaczom nieprawdopodobne wrażenia, zjawiskowe krajobrazy oraz cisza brzmiąca inaczej niż gdziekolwiek indziej.
Trzeba pokonać nie tylko własną słabość
- Mógłbym śmiało powiedzieć, że czas spędzony w górach jest niezwykłym, niewytłumaczalnym - przyznaje. - Doznawane wrażenia jest nawet ciężko opisać, bo dotyczą one nas samych... To, co się odbywa w nas, jakie refleksje nam towarzyszą, co z nimi robimy, jak je odkładamy... Chodzenie po górach to mój sposób na odpoczynek. To zmęczenie jest częścią drogi do celu, który stawiamy sobie, by po drodze na szczyt doznać refleksji
Zdobywanie Kilimandżaro, wznoszącej się 5895 m n.p.m. najwyższej góry Afryki leżącej w Tanzanii, przy granicy z Kenią, pokazało mu, że podczas drogi na szczyt człowiek walczy nie tylko z własnymi słabościami, ale także z wysokością i partnerami. Gdy im brakuje zapału i motywacji, człowiek staje przed dwiema opcjami - może zamknąć się na siebie i przeć do przodu, nie bacząc na innych lub starać się wspierać partnerów i ciągnąć ich w górę.
Pan Adrian nie ukrywa, że - choć w górach najczęściej jest sam ze sobą - to zabiera ze sobą bagaż pozytywnych emocji i słów otuchy ze strony przyjaciół. Takie wsparcie jest niezbędne, ponieważ pomaga zachować czujność i pamiętać o pokorze na szlaku.
- Ważne są słowa wsparcia bliskich, przyjaciół, bo gdzieś to mamy w tych naszych głowach i w duszy, gdy wybieramy się ku nowej przygodzie. Wiemy, że ktoś pragnie, byśmy wrócili cali i zdrowi - opowiada pan Adrian. - Uważam, że za to należy im się zawsze słowo podziękowania i chwili dla podkreślenia tych naszych relacji. I nie powinniśmy bać się, czy wstydzić powiedzieć głośno: tęsknię, kocham, brakowało mi was. To niby tylko słowa, a dają tak wiele, tyle zmieniają...
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze