Jacek Ferdynus ze Strzelec Opolskich - ostatni taki szewc w powiecie
Urodził się w województwie mazowieckim, wychowywał w Lubszy koło Brzegu. – Mój dziadek był szewcem, a ja kontynuuję rodzinną tradycję – opowiada Jacek Ferdynus. – Uczyłem się w Technikum Przemysłu Skórzanego w Otmęcie, tam zdałem maturę i poznawałem tajniki wiedzy z zakresu obuwnictwa. Nawet w wojsku byłem szewcem pułkowym. W wojsku spotkałem też człowieka, który zaproponował mi założenie działalności gospodarczej - produkcji butów. Na szczęście, nic z tego nie wyszło. To wymagało praktyki, której wtedy jeszcze nie miałem. Po ukończeniu szkoły zacząłem pracować z bratem bliźniakiem w Przedsiębiorstwie Wyrobów Skórzanych przy Zakładzie Karnym nr 1 w Strzelcach Opolskich. To był rok 1976, tak związałem się ze Strzelcami.
– Od pewnego szewca z Kluczborka usłyszałem kiedyś, że ze mnie szewc nie będzie, bo mam za delikatne ręce do tego fachu – śmieje się pan Jacek. – Bardzo wjechał mi tym stwierdzeniem na ambicję i zarazem podłamał. Dwa lata przepracowałem w zakładzie u pana Małeckiego w Kluczborku. Tam dopiero zaczęła się prawdziwa nauka zawodu. Czasy nie były łatwe, bo nie było materiałów, ale u Małeckiego jakoś niczego nie brakowało, potrafił nawet załatwić beczkę kleju, co było wówczas nie lada wyczynem.
Pierwszy warsztat szewski w Strzelcach Opolskich, Jacek Ferdynus, otworzył razem z bratem bliźniakiem na ul. Powstańców Śląskich. Był rok 1982.
– Wtedy ludzie czekali na naprawę butów trzy miesiące, a teraz ja czekam na klientów – opowiada. – Roboty jednak nie brakuje, ludzie będą buty naprawiali, bo rozumieją, że dzięki temu oszczędzają. Co prawda, rynek zalały teraz buty ze sztucznych materiałów, których często po prostu nie opłaca się naprawiać, bo są tanie. Jednak to pozorna oszczędność, bo „termin przydatności“ takich butów jest krótki – podkreśla.
Jak wygląda codzienność w zakładzie szewskim? – Teraz pracuję po 10 godzin dziennie, ale kiedyś zaczynałem o 5 rano, a kończyłem o 3 nad ranem następnego dnia - wspomina pan Jacek. – Wtedy na buty klienci czekali trzy miesiące, roboty było w bród, miałem czterech pracowników, a i tak nie wychodziło się z warsztatu, materiałów brakowało, ale była siła i kondycja, żeby to wszystko ciągnąć. Przyjąć, wydać, zrobić buty, to ogromny nakład pracy, bez pomocników człowiek sobie nie poradzi. Codziennie, z wyjątkiem niedzieli, wstaję o 4.30 rano. Pracę zaczynam o 5,30. Warsztat czyny jest od godziny 8.00, kończę o 16. Przyjeżdżają do mnie klienci z Wrocławia, Krapkowic, Gogolina, Kędzierzyna, Opola, Katowic, bo w ich miastach nie ma fachowca, który np. zwęziłby cholewki.
Jacek Ferdynus nie tylko buty naprawi, ale i wykona na miarę
– W zrobieniu butów najważniejsze jest przygotowanie kopyta, jeżeli nie masz o tym wiedzy, to butów nie zrobisz – przekonuje. – Robienie butów na miarę to przyszłość tego zawodu, bo co mają zrobić ludzie, którzy mają niewymiarowe stopy? Gdzie taki klient buty kupi? Kiedy ktoś ma jedną stopę większą od drugiej? Dlatego jest przyszłość w zawodzie, człowiek jest w stanie spokojnie się utrzymać, i to mimo tego, że klientów jest trochę mniej. W Warszawie ludzie są gotowi płacić kilka tysięcy za buty na wymiar, ale to nie u nas. U mnie tyle nie kosztują, pamiętajmy, że butów nie kupuje się codziennie.
Ile czasu zajmuje zrobienie pary butów? – Trzy, cztery miesiące – odpowiada. – Miałbym więcej klientów, którym zrobiłbym buty, gdybym miał na na to czas, bo to pracochłonne zajęcie. Żeby konkretnie zająć się modelowaniem, szyciem, musiałbym odstawić naprawy. Sam szyję cholewki, jestem samoukiem, dlatego zajmuje mi to więcej czasu, niż cholewkarzowi. Żeby opanować sztukę cholewkarską, nauczyć się zawodu modelarza, projektanta butów, pojechałem do Krakowa i uczyłem się u inżyniera Tadeusza Ziajki podstaw projektowania i konstrukcji obuwia. Warto uczyć się tego zawodu, bo nie ma fachowców od robienia butów na miarę.
– Brak rzemieślników wynika z tego, że polskie państwo rozłożyło rzemiosło na łopatki – dodaje Jacek Ferdynus. – Ten rozkład zaczął się około 24 lata temu. Teraz uczeń nie zdobywa uprawnień do wykonywania w zawodzie szewca. On zdobywa uprawnienia w zawodzie obuwnik, co jest absurdalne. Młodzi wstydzą się przyuczać do zawodu szewca, są przekonani, że jest gorszy od innych. Nie istnieje już szkoła w Otmęcie, zlikwidowano ją w latach dziewięćdziesiątych – kontynuuje. – To była potężna szkoła, która uczyła zawodu, tam było technikum i zawodówka. Tam odbywałem praktykę. Prawdziwa praktyka zaczynała się jednak u rzemieślnika, który miał chęci i cierpliwość, żeby uczyć młodych ludzi. Ja wyszkoliłem ośmiu uczniów, z których połowa pracuje w zawodzie, ale nie w naszym mieście. Utrzymuję z nimi kontakt.
Czy zawód szewca może odejść w zapomnienie? – Może być taka sytuacja, że nie będzie gdzie butów naprawiać – przyznaje strzelecki szewc. – Swego czasu polikwidowano szkoły zawodowe, teraz na szczęście się do nich wraca, ale nie ma naboru na szewców, brak chętnych, brak nauczycieli. Jestem członkiem komisji egzaminacyjnej Katowickiej Izby Rzemieślniczej i w 2022 roku ani razu nie byłem na takim egzaminie, bo nie było żadnego ucznia, który przystąpiłby do egzaminu na szewca, a kiedyś przyjeżdżali tam egzaminować się młodzi ludzie z całej Polski. Ostatnio byłem tam w 2021 roku, wówczas na egzamin przyjechało kilka osób.
Kolekcjonerska pasja pana Jacka
– Mam tu małe muzeum, myślę o gablocie, w której mógłbym zachować to wszystko dla potomnych – opowiada Jacek Ferdynus. – Jestem szewcem i fanatykiem szewstwa, w moich zbiorach zgromadziłem ponad sto maszyn różnych rodzajów, szewskich i krawieckich, łaciarek, rzeczy unikatowych nawet w skali światowej, mam kilka kopyt, np. dziecinnych z warsztatu od słynnego Piusa Gabora.
W zakładzie pana Jacka można zobaczyć sprowadzoną z Niemiec maszynę szewską firmy Pfaff z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, za pomocą której szyje cholewki, czy dwuigłową maszynę Union Special z 1798 roku.
– Najcenniejsze w mojej kolekcji są kopyta dziecięce z pracowni legendarnego Piusa Gabora – przekonuje. – Miałem w Strzelcach klientkę, która miała ponad sto par butów. Trzy pary zrobiłem jej na miarę. Ona większość tych butów podarowała mi do kolekcji, są tam buty z Syreny i innych polskich firm. Czekają, żeby je wyeksponować, żeby historia obuwnictwa w Polsce została ocalona od zapomnienia.
Skąd u niego ta pasja kolekcjonerska? – Zaczęła się od wizyty w sklepie z antykami w Opolu – opowiada pan Jacek. – Były tam ambusy, kute narzędzia najwyższej klasy, których jeszcze używają starzy rzemieślnicy. Chciałem nawet założyć muzeum szewstwa, ale to nie jest prosta sprawa. Chciałbym ocalić moją kolekcję, zostawić ją dla potomnych, ale póki co, nikt nie jest zainteresowany tematem.
Co stanie się z kolekcją w przyszłości? – Część rzeczy sprzedam, część podaruję bratu do jego warsztatu. Nie będę już walczył o muzeum, nie wiem co się stanie z tymi wszystkimi rzeczami, to wszystko może bezpowrotnie zginąć – pan Jacek nie ukrywa rozgoryczenia.
Jacek Ferdynus jak ostatni Mohikanin
– Jestem już na emeryturze, ale póki co, nie planuję odejścia, minimum do siedemdziesiątki mam nadzieję prowadzić zakład – podkreśla pan Jacek. – Wciąż chcę naprawiać i robić buty, to moja pasja i sposób na życie. Uważam, że nie ma piękniejszego zawodu, spokój, muzyka, można tworzyć, projektować. Ciężko mi się z tym rozstać. Może byłoby lżej, gdyby znaleźli się chętni, by kontynuować tradycję rzemiosła. Wymyśliłem nawet, że sobota jest dla klienta, który wcześniej się ze mną umówi. Udostępniam narzędzia i wiedzę. Za to nie płaci.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze