20. pielgrzymka motocyklistów na Górę św. Anny
Pątnicy na motocyklach przyjechali nie tylko z diecezji opolskiej i województwa śląskiego, ale i bardziej odległych regionów, a także z Niemiec i z Ukrainy. Mszy św. w koncelebrze kapłanów motocyklistów przewodniczył były gwardian annogórskiego klasztoru – obecnie pracujący w Zawadzkiem – o. Błażej Kurowski.
- Nie mógłbym siebie nazwać motocyklistą, choć prawo jazdy na motor mam – powiedział „Strzelcowi Opolskiemu” o. Błażej. – Ale na motocyklu jechałem dwa razy w życiu, z tego ostatni raz na egzaminie. Ale przez 10 lat, jak byłem gwardianem, błogosławiłem tu motocykle podczas sierpniowej pielgrzymki. Zwykle mnie potem ręka bolała od kropidła. Za mojej kadencji przenieśliśmy się z tą pielgrzymką z bazyliki do groty, bo uczestników było wciąż więcej.
Początki pielgrzymki pamięta inny były gwardian, o. Jozafat Gohly. – Wiosną 2003 roku przyjechali do mnie proboszcz z Raciborza i – tak go wtedy widziałem – facet krótko ostrzyżony, w czarnej skórze, z czerwoną apaszką pod brodą. Był to Andrzej Złoczowski, który do dziś tę pielgrzymkę organizuje. Poinformowali mnie, że chcą robić pielgrzymkę harleyowców na Górę św. Anny. Pomyślałem, że tego jeszcze nie było. Nie tylko my mieliśmy obawy. Policja też. Ale od pierwszego razu było spokojnie i pobożnie. Zaczynaliśmy w bazylice i na „rajski plac” wjechało tylko kilka reprezentacyjnych motocykli na pokaz.
Jak dużo tych motocyklistów jest, ujawniło się podczas przygotowania darów. Andrzej Złoczowski śląskim zwyczajem poszedł jako pierwszy „na ofiarę” dookoła ołtarza. Oni szli za nim w skórach, w kamizelkach z ćwiekami, czasem z kaskiem pod pachą i zdawali się nie mieć końca. Na pierwszej pielgrzymce było 180 motocykli. Na czwartej próbowałem liczyć, kropiąc pojazdy wyjeżdżające wodą święconą. Przy 420 zgubiłem rachubę, a oni jechali nadal. Dziś jest ich już kilka tysięcy. A wiele motocykli już się w grocie nie zmieściło.
Pielgrzymka motocyklistów przeczy stereotypom na ich temat
Państwo Hildegarda i Stefan Skopkowie wybrali się do św. Anny ze względu na szczególną atmosferę tej pielgrzymki. – Staramy się tu być co roku. I prosić o zdrowie – mówią. – Przyjechaliśmy „suzuki maruderem”. Na nasze podróże po Polsce taki motocykl wystarcza. Wkręcamy się w tę atmosferę.
– Kiedyś mnie to nie pasjonowało, łyknęłam tego bakcyla razem z mężem – dodaje pani Hildegarda.
Pani Joanna Pejta przyjechała motocyklem „Kawasaki Vulcan”. – To mój pierwszy sezon na tym motorze, dobrze się na nim jeździ, choć jest trochę ciężki. Jeżdżę chętnie do Wisły, Istebnej, Szczyrku, Ustronia. Już jak byłam mała, motocykle mi się podobały i tak zostało. Przyjechała się tu pomodlić o spokój w życiu.
- Ta pełna grota ludzi to jest wielka radość – przyznaje Andrzej Złoczowski. – Jedną z dobrych tradycji tej pielgrzymki jest zbiórka na dobre cele. Na schodach przed ołtarzem ustawiliśmy kanister na „dobre paliwo dla Aleppo”. Przed laty nawiązaliśmy kontakt z siostrą Brygidą Maniurką, Opolanką, która wtedy pracowała w zniszczonym wojną syryjskim Aleppo. Siostra Brygida jest już w innym syryjskim klasztorze. Ale wciąż mam w uszach jej smutny głos, kiedy mówiła, że wraz z wybuchem pandemii o Aleppo świat zapomniał. Obiecałem jej wtedy, że motocykliści od babci Anny nie zapomnimy. Od 10 lat pomagamy też DPS-owi w Nysie i „Tobiaszkom” – franciszkańskiej fundacji z Wrocławia troszczącej się o dzieci i seniorów. Wiem, że motocykliści nie są uważani za środowisko szczególnie pobożne, ale ta pielgrzymka temu przeczy. W Raciborzu na mszy św. na otwarcie sezonu spotykamy się od 25 lat. Nasza pielgrzymka tu ma dopiero 20 lat, a właśnie ta pierwsza niedziela sierpniowa poświęcona Matce Bożej Anielskiej na nas – jako jedyny wolny termin w pielgrzymkowym sezonie – na nas przez stulecia czekała. I jak tu nie wierzyć, że Pan Bóg kocha motocyklistów.
Pan Andrzej jest motocyklistą od dziecka. Pierwszego „Komara 2” w kolorze bahama yellow ojciec złożył mu z części na wiosce pod Głubczycami 55 lat temu. Mając 16 lat, zrobił prawo jazdy. – To było w czerwcu, a w październiku leżałem już na ortopedii ze złamanym udem. Jeździłem wtedy motorem WSK, czyli wiejskim sprzętem kaskaderskim. Na drugi dzień miałem być drużbą na weselu kuzyna, ale ocknąłem się na ortopedii. Nauczyłem się pokory i tego, że w zakręt się osiemdziesiątką nie wjeżdża, ale motocyklowa szajba mi została. Bez niej nie umiałbym żyć.
O. Jozafat zachęcał motocyklistów, by na co dzień włączyli w swoją pasję także Pana Boga i podróżując podziwiali piękno świata, który On stworzył.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze