Od 120 lat czuwa nad nami, czyniąc cuda
25 lipca 1904 roku, w upalny, piękny dzień ludzie przebywali na polu i na łące. Nie mieli maszyn, pracował, kto mógł. Przed godziną 15.00 nagle na czystym niebie pojawiła się czarna chmura, przyciągająca wzrok. Zaczęło błyskać, uderzył grzmot oraz zaczął padać grad. Zaraz ukazała się też wielka łuna - bijąca od centrum wsi.
Wszyscy z pól pobiegli ratować szkołę, bo myśleli, że płonie. Gdy przybyli na miejsce, zobaczyli, że nie ma pożaru, za to nad szkołą, a potem w oknie jednej z klas widać było wizerunek Matki Boskiej z Dzieciątkiem na ręku. Po czym spadł ulewny deszcz, który padał tylko w Żędowicach. Niecodzienne zjawisko jako pierwsze zobaczyły Kunegunda Zymel i jej sąsiadka - Krystyna Szaton, a później inni mieszkańcy.
- Łunę widzieli także ludzie z innych miejscowości. Mój ołpa pochodził z Solarni (okolice Lublińca). Gdy jechaliśmy zobaczyć jego dom rodzinny, rozmawialiśmy z sąsiadami. Starszy pan, dowiedziawszy się, że jesteśmy z Żędowic, wspominał, jak jego ołma opowiadała, że jasność szła od Częstochowy i stanęła nad Żędowicami. Myśleli wtedy, że wioska płonie. Zaprzęgli konie i jechali przez las, w Żędowicach zamiast pożaru widzieli Matkę Boską - opowiada jedna z mieszkanek wsi.
Maryja nie przemawiała. Ludzie zaczęli się modlić.
- Pamiętam to do dziś, jak przychodziła do mojej mamy sąsiadka z naszej ulicy i o tym opowiadała. Miała osiem lat, kiedy widziała objawienie. Zawsze szkliły jej się oczy jakby widziała to pierwszy raz. Mówiła wtedy, że nie mamy pojęcia jaka to była jasność, a kobiety, które nie widziały Matki Boskiej, siedziały pod płotem i płakały - dopowiada mieszkanka. - Natomiast najstarsza córka mojej ołmy, która była wtedy na jej rękach, także to widziała i całe życie do starości o tym przypominała.
Skojarzono też, że w klasie, w której ukazał się obraz, nauczał bardzo pobożny wychowawca Wolf, który przez cztery lata, codziennie w południe, wspólnie z dziećmi odmawiał różaniec. Dla wiernych to nie był przypadek.
- Nauczyciel ten został przeniesiony. W jego miejsce przyszedł inny, nazywał się Szymecko, który nie był wierzący. W czasie cudu najpierw kazał zamalować obraz, a potem wyciągnąć szybę i ją stłukł. Jednak nadal widoczny był wizerunek Matki Boskiej przez trzy miesiące i trzy tygodnie - wspomina jedna z mieszkanek.
O całym wydarzeniu zawiadomiono proboszcza z Kielczy. Wtedy w Żędowicach nie było oddzielnej parafii, znajdowała się tu jedynie kapliczka i hala do modlitw zamiast kościoła. Ówczesny proboszcz był posłem do parlamentu Niemiec i akurat wyjechał w sprawach służbowych. Gdy po kilku dniach wrócił do Kielczy, odmówił wizyty w Żędowicach. Na zwiady wysłał jedynie swoją gospodynię. Następnie udał się na miejsce razem z żandarmem Macke, któremu nagle spadł hełm.
- Proboszcz Wajda nie widział wizerunku Matki Boskiej, natomiast żandarm, który był ewangelistą, widział. Po tej sytuacji poprosił o przeniesienie - opowiada mieszkanka. - Proboszcz uznał, że mieszkańcy wymyślili tę historię, bo chcą doprowadzić do powstania oddzielnej parafii. Po czasie Matka Boska objawiła mu się dwa razy, na cmentarzu i w kościele, ale to zlekceważył...
Po obraz na Jasną Górę
Wtedy nagle proboszcz zachorował, nie mógł się ruszać, leżał w łóżku. Lekarze nie mogli znaleźć przyczyny choroby. Proboszcz domyślił się, że jego niemoc może mieć związek z objawieniem w Żędowicach. Obiecał wtedy w modlitwie, że jak wyzdrowieje, uda się po obraz.
- Spełnił obietnicę. W 1907 roku delegacja udała się do Częstochowy po kopię obrazu Matki Boskiej, która miała zawisnąć w kościele nad ołtarzem. Wtedy także zdarzył się cud, w drodze powrotnej na granicy okazało się, że muszą zapłacić cło. Po umieszczeniu obrazu na wadze, waga nie drgnęła, jakby obraz nic nie ważył. Po ponownej próbie, puszczono pielgrzymów z obrazem - wspomina mieszkaniec. - Proboszcz chciał zawiesić obraz w kościele w Kielczy, uważał, że to miejsce będzie godne świętego wizerunku. Jednak mieszkańcy Żędowic, gdy obraz przyjechał z Częstochowy, zanieśli go na rękach do swojej hali modlitw.
Żędowickie cuda
Od czasu objawienia Matki Boskiej, w Żędowicach zaczęło się wiele uzdrowień, rosła także liczba wiernych. Gdy rozpoczęła się II wojna światowa, mieszkańcy polecili wioskę Maryi.
- Bardzo dużo mężczyzn zaciągniętych zostało do wojska, bo wtedy były to niemieckie tereny. Powierzając się opiece Matki Bożej, okazało się, że prawie wszyscy z tej wojny wrócili, między innymi mój ojciec i trzech jego szwagrów. Z sąsiednich wiosek większość zginęła - wspomina ks. Józef Żyłka, znawca lokalnej historii. - Natomiast kiedy to Sowieci przeszli przez nasze wioski, w Żędowicach nie spłonął żaden dom, ale już w Zawadzkiem pożary były i to ile.
Kiedy mieszkańcy wrócili z wojny, w 1949 roku rozpoczęli budowę nowego kościoła, który powstał w ciągu roku. Furmanki z cegłą i wapnem ludzie sami ciągnęli, bo brakowało zwierząt.
- Cała wioska się zmobilizowała, budując kościół jako wotum wdzięczności Matce Bożej. Przeniesiono obraz do nowego kościoła. Tam rozpoczęto nabożeństwa Maryjne i msze dziękczynne - wskazuje ks. Józef Żyłka. - Było bardzo wiele wydarzeń, które nazwać można cudami, niewytłumaczalnymi po ludzku, dlatego tych modłów było bardzo wiele. Pisząc rozprawę na ten temat, widziałem na własne oczy księgę podziękowań za ocalenie, cudowne uzdrowienia. Przypominam sobie zapis, że dziecko wpadło pod auto. Było nieżywe, a jak się okazało, po staraniach zostało uzdrowione i żyje. A to jeden z wielu przykładów znajdujących się w tej księdze.
- W latach 50. była tu siostra Samuela. Opowiadała ona o różnych zdarzeniach. Podczas lipcowego, dużego odpustu obraz znajdował się w nowym kościele. Po sumie przyszedł do niej młody chłopiec ubrany po wojskowemu. Zapytał, czy będzie tu jeszcze jakaś msza, bo jego mama jest ciężko chora i leżąca. Wysłała go, by właśnie tu w Żędowicach była msza - wspomina mieszkanka Żędowic. - Siostra rzekła mu, że teraz nie będzie mszy, bo jest po sumie, ale ma zapytać ks. proboszcza. W międzyczasie wszedł inny mężczyzna. Okazało się, że to ksiądz, który był przejazdem, zaoferował, że odprawi tę mszę. Chłopiec gorliwie się modlił, po tygodniu powrócił i podziękował. Gdy po modlitwie wrócił do domu, jego matka wstała z łóżka, ugotowała zupę, a po chorobie nie było śladu.
W żędowickim kościele do dziś można zobaczyć wota wdzięczności pozostawione przez mieszkańców Matce Bożej. Jednak jak zaznacza ksiądz Żyłka, to tylko niewielka część.
- Większość została skradziona w latach 60. Były to cenne rzeczy, zazwyczaj złote - wskazuje.
Ksiądz Żyłka miał okazję rozmawiać z autentycznymi świadkami tych wydarzeń, nagrywając ich opowieści na kasety magnetofonowe. Spisane zostały one w książce "Cud w Żędowicach".
W 1975 roku Żędowice zostały wyznaczone jako sanktuarium roku świętego. Ludzie przybywali do wioski z różnych okolic, by się modlić. Powtórzono to w 2000 roku. Taki tytuł miało tylko kilka kościołów diecezji opolskiej.
Mimo że objawienie w Żędowicach nie zostało do tej pory oficjalnie uznane przez Kościół, to pamięć o nim jest żywa do dziś, podobnie jak kult Maryjny.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze