Andrzej Helmut Semglaty: Mój ojciec nie powinien zostać zapomniany
Franciszek Semglaty, bo o nim mowa, urodził się w 1900 roku w Wanne-Eickel w Zagłębiu Ruhry. Rodzice byli Polakami, ale z Poznańskiego przenieśli się do Niemiec za pracą. Jak wielu jego rówieśników w tamtych trudnych czasach Franz, mając ledwie 14 lat, zjechał do pracy w kopalni węgla w Herne. W 1928 roku został bez zajęcia. Ale jednocześnie okazało się, że ma talent nie tylko do łopaty. Wykazuje się inteligencją, sprytem, jest dobrym mówcą. Nawiązuje więc współpracę z lokalną gazetą „Herner Anzeiger”. Pisze tam sprawozdania sądowe, jest też autorem innych lokalnych wiadomości, w tym relacji ze spotkań przedwyborczych.
Chciał jechać do Polski...
- Mama była młodsza od ojca, urodziła się w 1907 roku – opowiada Andrzej Helmut Semglaty. – Myślę, że wychodząc za tatę za mąż nie mogła się nawet domyślać, jak trudne życie rozpoczyna.
W 1934 roku Semglaty pojechał do Konsulatu RP w Essen, prosząc, by jemu i rodzinie wydano wizę i zgodę na wyjazd do Polski. Miał tam krewnych. Adiunkt oddziału wizowego, a jednocześnie oficer II Oddziału Sztabu Głównego Wojska Polskiego, czyli wywiadu wojskowego, Kazimierz Ziembiewicz był żywo zainteresowany dziennikarską aktywnością interesanta, szczególnie tym, co pisał o aktywnej w Herne i okolicach Polonii. Proponuje Franciszkowi, by ten gromadził wycinki z niemieckiej prasy nt. spraw polskich i informował o tym, co dotyczy spraw polsko-niemieckich i może mieć na nie wpływ.
Semglaty daje się zwerbować. Podejmuje współpracę. Jednym z pierwszych materiałów, jakie dostarcza porucznikowi Ziembiewiczowi jest sprawozdanie ze spotkania „Heimattreuerów”, członków ziomkostwa „Wiernych Ojczyźnie w Prusach Wschodnich i Zachodnich”. Współpracuje też z następcą Ziembiewicza w Konsulacie w Essen, kapitanem Lucjanem Jagodzińskim.
Ostatecznie Franciszek Semglaty wraz z rodziną wyjeżdża z Zagłębia Ruhry. Ale nie do Polski, tylko na pogranicze polsko-niemieckie – do Strzelec Opolskich.
- Nie wiem dokładnie, kiedy rodzice tu przyjechali – przyznaje Andrzej Semglaty. – Mogę tylko powiedzieć, że mój starszy brat urodził się w 1933 roku jeszcze w Herne, a ja w 1939 już w Strzelcach Opolskich. Domyślam się, że przybyli tu niedużo wcześniej. Ojciec objął stanowisk redaktora naczelnego lokalnej gazety w Strzelcach, ale nie pamiętam, jaki nosiła tytuł, ani gdzie mieściła się jej redakcja. Mogę się tylko domyślać, że w rejonie dzisiejszej ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego.
W chronologii dziejów rodziny trochę pomaga treść meldunków, które Semglaty przygotowywał dla polskiego wywiadu. W 1935 jeszcze z Herne pisał o prześladowaniu Kościołów w Niemczech, ale także o działalności komunistów i socjaldemokratów, między innymi podczas strajku głodowego w kopalni „Bismarck”. A także o antypolskich wystąpieniach pod cichym patronatem miejscowego szefa policji.
Im bliżej było wojny, tym bardziej agent 2211 interesował się niemieckim potencjałem wojskowym, tworzeniem nowych jednostek i ich rozmieszczeniem, szkoleniem rekrutów. W styczniu roku 1938 podał dyslokację 30 jednostek woskowych z terenu całej Rzeszy. Informował o szkoleniu – bardzo skutecznym - żołnierzy powoływanych do obrony przeciwlotniczej. W styczniu 1939 pisał o nastrojach w Niemczech. Nie ukrywał, że jego rozmówcy – obojętnie partyjni czy bezpartyjni, chłopi czy inteligenci – oczekują, że polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy z 1934 roku, nazywana potocznie paktem o nieagresji, przestanie obowiązywać i to pozwoli wreszcie Niemcom ruszyć na Polskę. Legalistycznie zakładają, że być może trzeba będzie poczekać do jej wygaśnięcia, czyli aż do roku 1944. Wkrótce ma się okazać, że historia przyspiesza na ich oczach. Już w kwietniu 1939 Hitler jednostronnie wypowiada ów akt.
Wybucha wojna. Franciszek Semglaty nie spodziewał się zapewne, że tak szybko przyjdzie mu zapłacić za swoje zaangażowanie na rzecz Polski. Już pod koniec 1939 roku zostaje aresztowany.
Po latach okaże się, że już w październiku 1939 Niemcy znaleźli w warszawskiej składnicy akt w Forcie Legionów w Warszawie osiem ciężarówek akt z archiwum Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Wśród nich musiały być także sprawozdania Semglatego, skoro jeszcze w 1939 roku został aresztowany, a po pobycie w opolskim areszcie trafił ostatecznie do berlińskiego więzienia Plötzensee.
- Dziś już wiem, że obchodzono się tam z ojcem bardzo źle. Był okrutnie torturowany i głodzony. W chwili śmierci ważył 42 kilogramy. Kaci doprowadzili go do tego, że w listopadzie 1940 roku próbował sobie za kratami odebrać życie. Ostatecznie wtedy go odratowano. Te złe wspomnienia o losie ojca często do mnie wracają. I wciąż bolą – mówi syn po latach.
Ani prowadzący śledztwo gestapowiec nazwiskiem Krause, ani ekspert Abwehry nie mieli wątpliwości co do autorstwa dokumentów wywiadowczych. Semglatego zdradzał jego kryptonim 2211 konsekwentnie używany przez przełożonych, jak i styl jego doniesień. Przyznaje się zresztą do ich autorstwa. Ale próbuje przekonywać, że nie zdawał sobie sprawy, iż zdradza wojskowe i państwowe tajemnice. Śledczy zdawali się częściowo mu wierzyć. Przed sądem uznano np., iż nie zdradził tajemnicy wojskowej, przekazując informacje o rozmieszczeniu jednostek wojskowych, bo nie były one tajne i na dobrą sprawę ich adresy można było znaleźć po prostu w książkach telefonicznych. Okazało się, że bardziej obciążyło go przekazywanie Polakom dokumentów Ministerstwa Propagandy, które dostawał i musiał czytać jako dziennikarz i redaktor gazety. W efekcie został skazany na karę śmierci.
Ułaskawienia nie będzie...
Franciszek do końca próbuje się ratować. Pisze prośbę o ułaskawienie do ministra sprawiedliwości III Rzeszy. Niestety, nie poparł jej zarząd więzienia w Opolu, uznając iż nie ma podstaw do udzielenia łaski. Podobnie zaopiniował berliński zakład karny, choć przyznał, że skazany zachowuje się w więzieniu dobrze. Przy ułaskawieniu nie upiera się także żona skazanego. Najwyraźniej ma świadomość, jak działa aparat sprawiedliwości w III Rzeszy. Wie, jak niewiele trzeba, by skazany ojciec wciągnął w mechanizm państwowej zemsty także małych wciąż synów.
Pewnie dlatego pisze w lutym 1942 do Trybunału Rzeszy: Mam dwóch małych chłopców i myślę o swoich dzieciach. Śmierć mojego męża byłaby chyba czymś właściwym. Dla niego przecież życie nic nie znaczy więcej. A dla jego rodziny też byłoby lepiej. Jakby to bolesne nie było, tak być musi. Mojemu mężowi wszystko wybaczyłam. W ciągu siedemnastu miesięcy odbywania kary starałam się ulżyć mu moimi listami. Więcej pomóc nie mogę. Teraz muszę być szczególnie dzielna dla moich dzieci. Zrobię z nich dwóch pełnych ludzi. Czy wyrok śmierci musi być opublikowany? Czy pozostanie na nas jakaś skaza? Niniejszym proszę najuprzejmiej o udzielenie mi wyjaśnień.
Trybunał uprzejmie odpowiedział, iż w razie przeprowadzenia egzekucji odbędzie się ona zgodnie z przepisami. Nie okłamał. 2 czerwca 1942 roku podanie o łaskę zostaje ostatecznie odrzucone. Zaledwie dziesięć dni później skazany Franciszek Semglaty zostanie wyprowadzony z celi śmierci na miejsce straceń i powieszony.
- Oczywiście, przykro mi to czytać, że mama zgodziła się z wyrokiem na ojca – mówi nie bez wzruszenia Andrzej Semglaty. – Ale po latach, kiedy sam jestem ojcem, staram się zrozumieć jej motywację. I jestem daleki od tego, by ją przedstawiać w czarnych kolorach. Miała dwoje naprawdę małych dzieci i była gotowa zrobić wiele, żeby nas z bratem uratować. Opowiadała mi o tym. Bardzo staram się ją zrozumieć.
Koniec wojny oznacza dla Andrzeja Helmuta, jego brata i mamy początek tułaczki.
- Mieliśmy krewnych w Polsce i to w ich sąsiedztwie mama próbowała jakoś się odnaleźć – opowiada pan Andrzej. – Było jej bardzo trudno. Urodziła się w Niemczech i nie potrafiła przyswoić sobie dobrze języka polskiego. Wyszła powtórnie za mąż. Ale mój ojczym zawsze był zły, że mama mówi po niemiecku. Choć lubiła ten język. Zresztą po wojnie taki był klimat: Wszystko co niemieckie było złe. Nie będę ukrywał. Ojczym był człowiekiem prymitywnym. Nie bardzo umiał się podpisać. Mnie też pod jego opieką nie było dobrze. Był sadystą, bił. Przykro to wspominać.
Pan Andrzej wymienia miejsca, w których upłynęło jego dzieciństwo: Tuchola (dziś w województwie kujawsko-pomorskim), Słupsk (tam mama poznała ojczyma), Szczecińskie, wreszcie Dąbrowa – wieś w Olsztyńskiem. Jego dzieciństwo było naznaczone ciężką pracą w polu i niedostatkiem. Nie było prądu, po naftę trzeba było jechać pięć kilometrów na koniu, na oklep.
Być górnikiem, jak ojciec
Wyjazd do Wałbrzycha, do szkoły górniczej w Boguszowie, która gwarantowała miejsce w internacie i – co najważniejsze – jedzenie w stołówce, a nawet ubranie, włącznie z górniczym mundurem, wydawał się Andrzejowi złapaniem Pana Boga za nogi.
- Tak jak ojciec pracowałem jako górnik, konkretnie kombajnista pod ziemią przez 15 lat – wspomina pan Andrzej. – Kiedy zwolniłem się z kopalni ,poczułem się jak na urlopie. Chociaż byłem operatorem ciężkiego sprzętu na budowach. I ta praca zapełniła mi kolejne 15 lat. A potem – 1 kwietnia 1988 roku, cztery lata po śmierci mamy - przeniosłem się do Niemiec śladem starszego brata (już umarł i został w Republice Federalnej pochowany).
Od lat Andrzej Helmut Semglaty żyje rozpięty między dwa kraje i dwa adresy. Ochrzczony jako Helmut Andreas pierwszego imienia używa w Niemczech, a drugiego w Polsce. Dwaj synowie - Marek (urodził się w 1962 roku) i Paweł (w 1969) - od 30 lat mieszkają z rodzinami w Niemczech. On ma dwa obywatelstwa, zna oba języki (przez 15 lat pracował w niemieckiej firmie jako jedyny Polak, więc musiał się szybko nauczyć niemieckiego, ale polski wciąż zna lepiej). W Bonn też czuje się u siebie, choć kilka ostatnich lat spędził konsekwentnie w Wałbrzychu.
W latach 90. zmobilizowany przez syna Marka wybrał się z nim razem samolotem do Berlina. Przede wszystkim po to, by odwiedzić więzienie Plötzensee.
- Miałem wtedy możność przyklęknąć i złożyć kwiaty w miejscu straceń. Tam, gdzie mój ojciec musiał oddać życie – wspomina pan Andrzej. - Tego, co się wtedy czuje, nie da się opisać. Łzy mi leciały jak grochy.
Razem z panem Andrzejem biorę do ręki wydaną po niemiecku „Księgę Honorową Ofiar Więzienia Berlin – Plötzensee. Upamiętnia ona – jak informuje strona tytułowa - 1574 kobiety i mężczyzn, którzy mieli odwagę przeciwstawić się faszystowskiemu barbarzyństwu i byli w tym miejscu więzieni w latach 1933 – 1945. Ofiary wpisano w porządku alfabetycznym, więc trzeba się trochę nakartkować, żeby odnaleźć lakoniczny wpis utrwalający Franza Semglatego. Obok nazwiska umieszczono jedynie zawód – redaktor, datę i miejsce urodzenia oraz datę śmierci: 12.6.42. Pan Andrzej dopisał do niej ręcznie słowo piątek.
Z pomieszaniem wzruszenia i grozy biorę do ręki kopię wyroku śmierci wydanego „W Imieniu Narodu Niemieckiego”. Pod orzeczeniem skazującym Franza Samglatego na śmierć podpisali się przewodniczący składu sędziowskiego dr Koehler, przewodniczący rady sędziów, przedstawiciele SA i policji oraz samorządu. Wyrok odbiera skazanemu nie tylko życie, ale także obywatelskie prawa honorowe.
- Wyrok śmierci z 1942 roku wiązał się z tym, że ojcu odebrano prawa honorowe – mówi Andrzej Semglaty. – A ja po to przyjechałem do miasta mojego urodzenia i przyszedłem do redakcji „Strzelca Opolskiego”, by mu honor przywrócić. Oczywiście, nie w tym znaczeniu, żeby miał tu swój plac czy ulicę. Ale bardzo pragnę, by jego nazwisko, nasze wspólne nazwisko, nie zostało w Strzelcach zapomniane. Nie mam wątpliwości, że ojciec na to zasługuje. Przecież poświęcił rodzinne szczęście i młode życie dla Polski. I jestem z niego dumny. A Strzelce Opolskie bardzo mi się podobają. To piękne miasto i wyładniało od mojego poprzedniego pobytu. Czasem marzę, żeby mnie tu pochowano. Ale pewnie tak nie będzie, bo przecież cała rodzina jest w Bonn. Mam nawet prawnuka, który już ma 13 lat – dodaje z radością.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze