Ośmiu palestyńskich terrorystów ubranych w dresy, z torbami sportowymi wypełnionymi bronią przeskoczyło przez płot wioski olimpijskiej 5 września 1972 roku około 4.10. Nieświadomi, że wspierają zamachowców, pomogli im w sforsowaniu 2-metrowego parkanu amerykańscy zawodnicy. Wzięli terrorystów za kolegów z innej reprezentacji, którzy też zrobili sobie wypad z wioski olimpijskiej do miasta, by się zabawić, a teraz po cichu wracają. Zamachowcy w bagażu wnieśli karabiny szturmowe AK, pistolety Tokariewa i granaty.
Dwóch zabitych, dziewięciu zakładników
Wtargnęli do budynku przy Conollystrasse 31 zajmowanego przez reprezentację Izraela. Posłużyli się skradzionymi wcześniej kluczami. Zawodnicy spali mocno po powrocie z musicalu „Anatewka” wystawianego w jednym z monachijskich teatrów. Padły strzały. Na miejscu zginęli trener zapaśników Mosze Weinberg oraz sztangista Josef Romano.
Dziewięciu innych zawodników izraelskich stało się zakładnikami. Terroryści zażądali uwolnienia kilkuset przetrzymywanych w więzieniach w Izraelu Palestyńczyków oraz aresztowanych kilka miesięcy wcześniej bojowników Frakcji Czerwonej Armii Ulrike Meinhoff i Andreasa Badera.
Terroryści z Czarnego Września w sierpniu 1972 bez problemu przywieźli do Niemiec broń. Podczas rutynowej kontroli na lotnisku we Frankfurcie celnik nie znalazł karabinów ukrytych w walizce pod damskimi ciuchami. Organizatorzy olimpiady, podobnie jak cały świat, nie byli wtedy przygotowani do walki z terroryzmem.
Edward Barcik, wtedy 22-letni mieszkaniec Chrząstowic, uczestniczył w monachijskich igrzyskach i zdobył srebrny medal w kolarskim wyścigu drużynowym na 100 kilometrów (tej konkurencji nie ma już w programie igrzysk).
– Kontrole przy wejściu do wioski olimpijskiej, jeśli w ogóle były, to bardzo powierzchowne – wspominał pan Edward czterdzieści lat po zamachu terrorystycznym w Monachium. – Można było bez problemów pożyczyć komuś swój identyfikator i ktoś taki wszędzie wchodził bez przeszkód. Równie łatwy dostęp do wioski mieli również dziennikarze.
Komitet organizacyjny chciał zorganizować „radosne igrzyska”. Wokół obiektów olimpijskich rozmieszczona była tylko „służba stewardów” w jasnoniebieskich mundurach, ale nie było policji. W mieście również funkcjonariusze występowali głównie w zwykłych ubraniach. Chodziło o to, by nic nie było w stanie zepsuć dobrego nastroju podczas najważniejszego wydarzenia sportowego w historii Monachium.
– To była pierwsza w historii akcja terrorystyczna na wielkiej sportowej imprezie oglądanej przez cały świat – ocenia generał Roman Polko, były dowódca GROM-u. – A jak ktoś robi coś pierwszy raz, ma największe szanse powodzenia. Przecież powodu do ataku na Niemcy nie było.
A tego, że Palestyńczycy zaatakują Izrael na terytorium obcego państwa, tym bardziej nikt się nie spodziewał. Dopiero po tamtych wydarzeniach powstała w Niemczech słynna jednostka antyterrorystyczna GSG-9 (tzw. zielone berety z bazą w Sankt Augustin – przyp. red.). Podobne formacje stworzono też w innych krajach.
Z kilkudziesięciu metrów widział wówczas terrorystów inny opolski olimpijczyk, strzelec Eugeniusz Pędzisz.
– Mieszkaliśmy dosłownie o dwie ulice od budynku ekipy izraelskiej – wspominał. – Nie słyszeliśmy żadnych strzałów, zresztą w wiosce chyba było ich niewiele. Kiedy wstałem rano, zobaczyłem, że pod naszymi oknami stoi wóz pancerny. Pobiegłem to zobaczyć. Widziałem z końca ulicy terrorystę w kominiarce wyglądającego przez okno. Nawet robiłem mu zdjęcia. Ale że byłem ubrany w dres, a mój aparat był mocno niepodobny do tego, czym dysponowali zawodowi fotoreporterzy, policja szybko mnie stamtąd przegoniła.
W Montrealu w 1976 – już na kolejnych igrzyskach olimpijskich – zaczęły się drobiazgowe kontrole i bardzo duża troska o bezpieczeństwo zawodników i kibiców. To był z pewnością skutek akcji Czarnego Września.
Masakra na lotnisku
– Myśmy mieszkali daleko od Izraelczyków i tłumy policji pod ich pawilonem zobaczyłem dopiero jadąc na rowerze do stołówki – opowiada Edward Barcik. – Szczerze mówiąc, nie bardzo wtedy wiedziałem, dlaczego Palestyńczycy zaatakowali ekipę Izraela. Nie odczuwaliśmy strachu, bo w ciągu dnia w wiosce olimpijskiej nic złego się nie działo. Trwały negocjacje i oczekiwanie na decyzję o ewentualnym przerwaniu igrzysk.
O 15.38 zawody przerwano. Cały czas trwały rozmowy z zamachowcami. Hans-Dietrich Genscher, minister spraw zagranicznych RFN, zaproponował, że zastąpi jako zakładnik sportowców z Izraela.
Ofertę odrzucono. Ambasador Izraela poinformował, że jego rząd nie będzie uczestniczył w negocjacjach z zamachowcami. Zaproponował, by Republika Federalna wpuściła na swe terytorium izraelską jednostkę specjalną, która odbije zakładników. Ale i tu zgody nie było.
Na negocjacje z terrorystami zdecydowały się władze niemieckie. Proponowano terrorystom dowolną sumę pieniędzy w zamian za wypuszczenie sportowców izraelskich. Palestyńczycy nie zgodzili się na takie rozwiązanie. Ostatecznie osiągnięto porozumienie polegające na tym, że terroryści wraz z zakładnikami odlecą do Kairu. Dwoma helikopterami zostali przewiezieni do bazy lotniczej Fürstenfeldbruck pod Monachium, skąd miał nastąpić odlot do Egiptu.
– W 1972 roku żadne państwo poza Izraelem nie było przygotowane do odparcia ataku terrorystycznego – oceniał po latach Jerzy Dziewulski, były poseł, policjant i antyterrorysta. – Poza Izraelem nikt nie wiedział, co to jest Czarny Wrzesień. Nie było formacji antyterrorystycznych. Nie było wypracowanych technik negocjacji z terrorystami. Nie istniała – dziś oczywista – współpraca międzynarodowa służb w walce z terroryzmem. Można powiedzieć, że pod tym względem świat był zielony. Olimpiada była imprezą pokojową, wolną od konfliktów. Wydawało się, że nie trzeba jej chronić.
Punktualnie o 21.00 piątego września z podziemnego parkingu wioski olimpijskiej wyjechał autokar z terrorystami i zakładnikami. Podwiózł ich do dwóch helikopterów, które skierowały się na wojskowe lotnisko Fürstenfeldbruck, około 30 kilometrów od Monachium. Tam doszło do masakry.
Na lotnisku przygotowano zasadzkę. W pasażerskim samolocie znaleźli się policjanci przebrani w uniformy pilotów i personelu pokładowego Lufthansy, jednakże ostatecznie postanowili zrezygnować z wykonania zadania. Inni policjanci, wybrani spośród najlepszych strzelców, podjęli próbę unieszkodliwienia porywaczy. Wywiązała się strzelanina.
Snajperzy niemieckiej policji, próbując odbić zakładników, zastrzelili przed godziną 23.00 dwóch napastników palestyńskich, w odpowiedzi pozostali terroryści otworzyli ogień do zakładników, a jeden z Palestyńczyków wrzucił granat do śmigłowca z Izraelczykami.
Maszyna została kompletnie zniszczona, ludzie zginęli. Łącznie w wyniku akcji terrorystów w wiosce olimpijskiej i strzelaniny na lotnisku straciło życie 18 osób – pięciu terrorystów, jedenastu olimpijczyków, pilot helikoptera i oficer niemieckiej policji, prawdopodobnie zastrzelony w tym chaosie przez własnych kolegów.
– Z całą pewnością panował tam chaos, zabrakło kogoś, kto by zaplanował i przeprowadził całą akcję – mówił Jerzy Dziewulski. – Ale nie wolno tamtej sytuacji mierzyć dzisiejszymi standardami. Zostawmy to historykom.
Trzech pozostałych przy życiu terrorystów aresztowano, ale nie na długo. Kilka miesięcy po olimpiadzie porwano samolot Lufthansy, a porywacze zażądali zwolnienia Palestyńczyków. Ich wolę spełniono. Terroryści znaleźli bezpieczne schronienie w Libii.
Igrzyska przerwano na około dobę. Wielu sportowców liczyło się z tym, że nie uda im się wystartować. Kilka razy wychodzili na boisko i wracali piłkarze, którzy w Augsburgu piątego września po południu grali ze Związkiem Radzieckim. Ostatecznie zdecydowano, że rozgrywki już rozpoczęte należy dokończyć. Ponieważ przed zawieszeniem igrzysk kapitanowie drużyn zdążyli wymienić proporczyki, mecz ostatecznie rozegrano. Polska wygrała 2:1 po golach strzelonych w końcówce meczu przez Deynę i Szołtysika i otwarła sobie drogę do finału.
Igrzyska muszą trwać
Szóstego września na stadionie olimpijskim odbyła się z udziałem 80 tysięcy widzów uroczystość żałobna z udziałem prezydenta RFN Gustava Heinemanna. Avery Brundage, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, wypowiedział słowa, które przeszły do historii: „Igrzyska muszą trwać. I musimy... i musimy kontynuować nasze wysiłki, by były czyste i uczciwe”.
Decyzję tę uzasadniano – nie bez racji – tym, iż zamknięcie olimpiady byłoby największym sukcesem terrorystów. Ale na kontynuowanie zawodów naciskała też podobno niemiecka telewizja publiczna zaniepokojona, czym zapełni czas antenowy zarezerwowany na transmisje z igrzysk.
Nie ma wątpliwości, że akcja na lotnisku Fürstenfeldbruck nie była, mówiąc delikatnie, perfekcyjna. Policjanci nie mieli doświadczania w walce z terrorystami, a nawet odpowiedniej broni – strzelali do zamachowców z rewolwerów. Dziś mówi się o tym głośno. Czterdzieści lat temu niemiecki MSZ kazał władzom w Bonn i w Monachium unikać samokrytyki.
Po latach wiemy, że w połowie sierpnia niemiecka ambasada w Bejrucie donosiła, iż zaufana osoba ostrzega, „iż ze strony palestyńskiej może zostać zainspirowany jakiś incydent”. W ostrzeżenie nie uwierzono lub nie udało się go właściwie zinterpretować.
Po zamachu spokój bojowników Czarnego Września nie trwał długo. Wkrótce premier Izraela Golda Meir poleciła, by Mossad powołał specjalną grupę pod kryptonimem „Gniew Boży”, która wytropi i zabije uczestników i organizatorów akcji w Monachium.
W pierwszych siedmiu akcjach zabito dziewięciu bojowników Czarnego Września. W ciągu 20 lat zginęło ich prawdopodobnie 18. Izrael nigdy nie potwierdził, że to jego akcja.
– W języku dyplomatycznym to się nazywa retorsja albo zdecydowana odpowiedź – uważa Jerzy Dziewulski. – Ale trzeba to nazwać po imieniu: To była zemsta. Izrael wysłał wtedy czytelny sygnał: Nie negocjujemy z zamachowcami. Kto atakuje naszych obywateli, atakuje rząd. Nawet jeśli nie zostanie zabity od razu, nie może być spokojny o swoje życie, nigdy i nigdzie. Nie ma nic bardziej brudnego niż atak na niewinnych ludzi. Taki atak musi się spotkać ze stanowczą odpowiedzią. To jest jeden z pozytywnych skutków tamtej tragedii. Świat zaczął naprawdę zabezpieczać wielkie masowe imprezy i wydał zdecydowaną wojnę terroryzmowi.
Ślady akcji Mossadu sięgają także do Warszawy. Abu Daud, jeden z liderów Czarnego Września, który z Sofii planował zamach w Monachium, został ostrzelany w 1981 roku w hotelu „Victoria”.
– Znałem go osobiście, widywaliśmy się czasem na hotelowym basenie – wspominał Jerzy Dziewulski. – To było wielkie, zwaliste chłopisko. Mieszkał w apartamencie w „Victorii” przez kilka lat pod przybranym nazwiskiem. Sam, żadnych panienek. Niby handlował końmi, a w rzeczywistości bronią. Jego błędem było to, że zwykle siadał w kawiarni hotelowej przy tym samym stoliku.
Akcja odbyła się tak: Do kawiarni wszedł mężczyzna w czarnej czapce i w okularach. Stanął przed Abu Daudem i wpakował mu pięć kul w brzuch, klatkę piersiową i szczękę. Ludzie przez chwilę myśleli, że to film kręcony z ukrytej kamery. Dopiero jak Daud wstał i się zakrwawił, zrozumieli, że to nie film, tylko życie. Zamachowiec Mossadu wyszedł z hotelu nie niepokojony i przebrał się w pobliskiej klatce schodowej, zostawiając tam pistolet ze starannie zatartymi numerami.
Abu Daud zdołał jeszcze o własnych siłach dojść do holu przy recepcji. Przewieziono go do szpitala MSW, skąd zabrały go – do Jordanii – służby NRD. W 1996 udzielił wywiadu telewizji ARD. Nie sprawiał wrażenia, że ma wyrzutów sumienia.
Tragedia członów izraelskiej ekipy sportowej oraz izraelski odwet stały się tematem filmów „Monachium” Stevena Spielberga oraz „Miecz Gideona” Michaela Andersona. W dokumentalnym filmie „One Day in September” Kevina Macdonalda, nagrodzonym Oscarem znalazła się relacja jedynego żyjącego wówczas (w 1999 r.) spośród ósemki porywaczy – Jamala Al-Gasheya.
Kilka dni temu wydarzenia sprzed pół wieku doczekały się symbolicznego zamknięcia. Przed upamiętniającymi tragedię 5 września obchodami z udziałem głów państw Niemiec i Izraela niemiecki rząd zawarł porozumienie z krewnymi ofiar w sprawie odszkodowań dla rodzin zabitych. Jak podało „Deutsche Welle”, powołując się na agencję DPA, suma odszkodowań ma wynieść 28 mln euro, z czego rząd federalny wypłaci 22,5 mln, Bawaria 5 mln, a miasto Monachium 500 tys. euro. Podjęto także decyzję – donosi „Deutsche Welle” o powołaniu komisji złożonej z niemieckich i izraelskich historyków, której celem będzie wyjaśnienie i analiza tamtych wydarzeń. W ramach ugody uzgodniono także udostępnienie odpowiednich akt, a ponadto prowadzenie prac nad ustaleniem politycznej odpowiedzialności za wydarzenia sprzed 50 lat.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze