Krzysztof Ogiolda: Mam w ręku jeszcze ciepły XVIII tom „Kresowej Atlantydy”. Przypominam sobie rozmowę w panem rektorem, kiedy ten cykl się zaczynał. Mówił pan wtedy, że planuje całość na 40 woluminów. Słowem, zbliżamy się do połowy.
Prof. Stanisław S. Nicieja: Nie pamiętam, że tak powiedziałem. Na początku raczej nie sądziłem, że to aż tak się rozrośnie. Mija 10 lat pisania „Kresowej Atlantydy”, czyli roboty wykonywanej w rytmie japońskiego pracoholika. Co pół roku ukazuje się jeden tom. Trzymam to tempo, choć przychodzi mi to coraz trudniej. Dbam, by te książki nie tylko popularyzowały polskie miasta na Kresach, ale by miały także wartość naukową. Obficie nasycam tekst przypisami, źródłami. Na podstawie każdej z nich można by obronić doktorat. Idea się nie zmieniła: Pokazać 200 miast, które w wyniku ostatniej wojny przestały być miastami polskimi, a stały się miastami ukraińskimi, białoruskimi, litewskimi. Dotąd opisałem ich 95. Czy potrafię biologicznie dotrwać do końca? Zaczynam poważnie w to wątpić.
Tom osiemnasty - najobszerniejszy z dotychczasowych - liczy ponad 350 stron tekstu i zawiera 500 ilustracji. Opisuje siedem miast: Włodzimierz Wołyński, Sarny, Uściług, Mizocz, Zdołbunów, Ostróg i Berdyczów. Myślę, że wielu Czytelników przynajmniej część tych nazw słyszy pierwszy raz w życiu.
- Wybrałem celowo także małe miejscowości, o których mało kto słyszał. Chyba najbardziej znany jest Berdyczów, miasto z legendarnym, trzecim co do ważności sanktuarium Matki Bożej w granicach Rzeczypospolitej. Pierwsze to Jasna Góra, drugie Ostra Brama w Wilnie. Dla Rusi takim miejscem był właśnie Berdyczów. Na publikowanej w książce fotografii zrobionej z drona widać, jak potężny jest to kompleks sakralny. W Berdyczowie wzięli ślub słynny francuski pisarz Honore de Balzac i Ewelina Hańska. Przed laty powstał o nich serial „Wielka miłość Balzaka”. W Berdyczowie - kupieckim mieście - można było sprzedać nie tylko krowy i woły, ale i brylanty. Na słynnej ulicy Białopolskiej były znakomite domy towarowe jakości londyńskiego Harrodsa. Właścicielem tych magazynów towarowych był m.in. Maksymilian Szafnagel.
To miasto kojarzy się także ze zwrotem „Pisz do mnie na Berdyczów”.
- Opolski erudyta, doktor Adam Wierciński, napisał znakomity esej o tym, jak zmieniało się znaczenie tego zwrotu. Kiedy użył go w „Beniowskim” Słowacki, wiedział - zdaniem profesora Bralczyka - iż nie dość, że do Berdyczowa daleko, to poczta działa tam tak źle, że zaproszenie do pisania na Berdyczów nabierało znaczenia ironicznego, było próbą spławienia ewentualnego nadawcy listu. W „Leksykonie polskich powiedzeń historycznych” jest też inne znaczenie. W XVIII wieku był to dla wędrownych kupców jedyny pewny adres. Berdyczów miał bowiem przywilej organizowania aż 10 razy w roku wielkich jarmarków. Kupiec wcześniej czy później musiał tam być i pismo odebrać. A wspomniany dr Wierciński ustalił, iż podobne powiedzonko funkcjonowało w kulturze niemieckiej i brzmiało: „Schreib nach Patschkau” (Pisz na Paczków). W czasach niemieckiego cesarstwa Paczków leżał na jego wschodnich rubieżach, w Hinterlandzie, czyli na końcu świata.
W Berdyczowie urodził się Józef Conrad Korzeniowski...
- Niezwykły pisarz, który uważał, że istnieje absolutna i bezwzględna konieczność przestrzegania zasad, takich jak wierność, sprawiedliwość, obowiązkowość, godność i męstwo. Najważniejsze utwory Josepha Conrada („Lord Jim”, „Nostromo”, „Tajny agent”, „Smuga cienia”) w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku przetłumaczono na kilkadziesiąt języków. Na podstawie jego powieści lub utworów inspirowanych jego twórczością w latach 1915-2006 powstało 77 filmów, m.in. tak głośnych, jak „Czas apokalipsy” Coppoli inspirowany „Jądrem ciemności” czy „Smuga cienia” Wajdy. Ale jednocześnie był Conrad atakowany. Eliza Orzeszkowa nazwała go zaprzańcem, który dla pieniędzy porzucił język polski, uprawiając pisarstwo po angielsku. A przecież właśnie dzięki temu pisarz ten żyje w pamięci i jest obecny wśród najważniejszych autorów anglosaskich.
To jedna z charakterystycznych cech „Kresowej Atlantydy”, że utrwala ciekawych ludzi i niezwykłe a zapomniane zdarzenia, jak wielki pożar cyrku w Berdyczowie.
- Spłonęło w tym pożarze 400 osób. Kiedy nie było telewizji, cyrk był jedną z głównych atrakcji dla mas. W prymitywnym drewnianym budynku - zbudowanym jednak specjalnie dla tego typu imprez - doszło 13 stycznia 1883 roku do zaprószenia ognia. Był mroźny dzień z temperaturą minus 15 stopni. Z powodu chłodu z trojga drzwi działały tylko jedne, do których prowadził wąski korytarz. Pozostałe zamknięto i obłożono belami siana. Na tyłach cyrku niezbyt rozgarnięty stajenny rzucił niedopałek papierosa na podłogę zasłaną słomą. Gdy wspomagany przez wiatr ogień zaczął już trawić drewniane obicia ścian, publiczność bawiła się podczas występów klaunów. Jeden z nich ze łzami w oczach zaczął krzyczeć, że cyrk się pali i trzeba uciekać. Odpowiedział mu huraganowy śmiech. Sądzono, że to element programu. Dopiero kiedy po wysmarowanych naftą linach ogień przeniósł się na sufit, 600 osób rzuciło się do jedynego wyjścia, tratując się po drodze. Strażacy, chcąc skrócić sobie drogę, zamiast przez most, pojechali przez zamarzniętą rzekę Hniłopiat. Lód nie wytrzymał ciężaru... Budynek cyrku wraz z widownią zamienił się w stos pogrzebowy. Wśród ponad 400 ofiar było m.in. 80 żołnierzy berdyczowskiego pułku, którzy dostali bilety w nagrodę za dobrą służbę. Tragedię tę namalował Andriolli, słynny rysownik, m.in. ilustrator „Pana Tadeusza”.
Ostróg był własnością słynnego magnackiego rodu Ostrogskich?
- Ostrogscy byli Rusinami z pochodzenia i wyznawcami prawosławia. Stworzyli na rozległych ziemiach wołyńskich własne państewko, które w szczycie rozkwitu liczyło 24 miasta i setki wiosek. Ostróg uważany był za filar prawosławia w Rzeczypospolitej. Właśnie tam Konstanty Wasyl Ostrogski stworzył i finansował słynną Akademię Ostrogską, pierwszą uczelnię uniwersytecką na ziemiach ruskich, gdzie kształciły się prawosławne elity. Przy akademii jej fundator utworzył drukarnię, czym zasłużył sobie na miano słowiańskiego Gutenberga. W 1581 roku wydał słynną Biblię Ostrogską, pierwsze Pismo Święte w języku starocerkiewnym.
Nie tylko miłośnicy romansów z zainteresowaniem będą czytać o tyleż pięknej co tragicznej Halszce Ostrogskiej, postaci z biografią w sam raz na film w Hollywood.
- Elżbieta Ostrogska była prawdopodobnie najtragiczniejszą postacią kobiecą w dziejach Rzeczypospolitej Obojga Narodów (żyła w latach 1539-1582 - przyp. red.). Walczyli o jej rękę i zabijali się (zupełnie dosłownie) synowie najbogatszych rodów. Była tyleż piękna co bogata. Majątek jej dziadka, wspomnianego Konstantego Ostrogskiego, równał się dwuletniemu budżetowi Rzeczypospolitej.
Kim byli konkurenci do jej ręki?
- Pierwszym był Dymitr Sanguszko wsławiony obroną Żytomierza przed Tatarami. Ponieważ matka nie zgodziła się na małżeństwo, najechał Ostróg i zmusił Halszkę do małżeństwa. Matka poskarżyła się królowi, a Sanguszko z uprowadzoną żoną uciekł do Czech. Jego kryjówka została szybko odkryta. Został okrutnie zamordowany, a jego ciało po śmierci zbezczeszczono. Kiedy Elżbieta wróciła do matki, król postanowił ją wydać za swego doradcę, Łukasza Górkę. Matka nie tylko znów się nie zgodziła, ale oddała jej rękę jeszcze innemu kandydatowi, księciu Semionowi Słuckiemu. Wojska królewskie odebrały mu kobietę siłą, a Łukasz Górka z zemsty kazał ją zamknąć w wieży swego zamku. Więziona kilkanaście lat postradała zmysły. Bogactwo, które miało ją uszczęśliwić, przyniosło nieszczęście. Weszła natomiast do literatury i kultury. Jej dzieje utrwalił m.in. Józef Ignacy Kraszewski w powieści „Halszka z Ostroga”.
Pan profesor przywołuje także żyjącego znacznie bliżej naszych czasów kapucyna, ojca Remigiusza Kranca. Postać zupełnie nieznaną.
- Zapomnianą całkowicie niesłusznie. Kiedy 16 stycznia 1944 sotnia UPA weszła do Ostroga, paląc miasto i mordując mieszkańców, ks. Kranc wezwał Polaków, by się skupili przy zabudowaniach klasztoru i stworzyli obóz warowny. Przybyło sześć tysięcy mężczyzn z kobietami i dziećmi. I przez trzy tygodnie opierali się atakującym banderowcom. Ks. Kranca porównywano do legendarnego obrońcy Jasnej Góry, o. Kordeckiego. Zresztą nad klasztorem w Ostrogu powiewał sztandar z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej.
Razem z tym sztandarem do XVIII tomu „Atlantydy” wszedł generał Karol Świerczewski.
- Po wkroczeniu do Ostroga Armii Czerwonej obrońcy złożyli broń, a ponad 900 młodych mężczyzn wstąpiło do Armii Berlinga. Ks. Kranc polecił przekazać na ręce generała wspomniany już sztandar z Matką Boską. Stało się to w Ośrodku Formowania Armii Polskiej w ZSRR w Sumach. Według zapisu w kronice, Świerczewski ukląkł, ucałował róg sztandaru i unosząc drzewce powiedział: „Sztandar ten prowadzić będzie do Polski i do zwycięstwa nad faszyzmem”.
Tego bym się po generale „Walterze” nie spodziewał...
- Ze Świerczewskiego zrobiono pijaka, nieuka, prymitywa i agenta. A ja chcę o nim pisać normalnie. Za symbol wojny w Hiszpanii uważał go sam Hemingway. Uczestniczył w operacji łużyckiej, walcząc przeciw Niemcom. Uważam za paranoję, że dziś pomniki Świerczewskiego stoją tylko za Łabą. Tam ich nikt nie rusza. W Polsce wyrzucono wszystko. Pokazuję absurdalne rozbijanie mającego osiem metrów wysokości pomnika Świerczewskiego pod Baligrodem. Jego niszczenie trwało 4 dni. Prowadzona w Polsce walka z pomnikami jest nieracjonalna. Na łące mojego taty stał pomnik upamiętniający zwycięstwo wojsk pruskich nad austriackimi. Został wysadzony w powietrze. Po co? Ta wojna była z polskiego punktu widzenia neutralna. W swoich książkach kieruję się zupełnie inną filozofią. Opisuję i utrwalam ciekawych ludzi, którzy coś dobrego zrobili, i nie dzielę ich na czarnych i czerwonych ani według kryteriów narodowościowych. Jest miejsce dla księdza, dla generała, dla przemysłowca, ale też dla notariusza czy nauczyciela, który wykształcił znakomitych uczniów, oraz dla pszczelarza i rolnika, jeśli tylko jego historia jest ciekawa. Chcę być polemiczny. Także wtedy, gdy staję w obronie Świerczewskiego. Historyk nie może być zależny od grupy politycznej, która doszła do władzy. Musi być jak Stańczyk, który potrafi powiedzieć, że król jest nagi.
Profesor Marian Gerlich napisał w „Śląsku”: Prof. Stanisław Nicieja jest przyjacielem prawdy, nazywając pana także historykiem o duszy artysty.
- Mam ten komfort, że naprawdę jestem niezależny. Uważam, że nie jest niezależna Monika Olejnik, bo nie może sobie pozwolić na to, by mówić inaczej niż myśli szef telewizji, w której pracuje. Nie są niezależni pan Rachoń w Telewizji Polskiej ani pani Ogórek. Niechby spróbowali powiedzieć coś inaczej niż życzy sobie Jacek Kurski. A ja mogę - i to jest osiągnięcie Polski po 1989 roku - pisać tak, jak uważam. Jestem zależny wyłącznie od moich Czytelników i od tego, czy zechcą moje książki kupić.
Rozumiem, że na brak czytelniczego zainteresowania się pan profesor nie skarży?
- Książkę dziś wydać łatwo. Ale wobec zalewu książek na rynku, bardzo trudno ją sprzedać. Ktoś musi nie tylko ją odnaleźć i wziąć do ręki, ale jeszcze pójść z nią do kasy. Po podwyżkach cen papieru i tektury książka jest droga. Ale fenomenem tej serii jest, że ludzie ją kupują. Nie ma tygodnia, by ktoś nie nabył kompletu - wszystkich osiemnastu tomów. Każdego dnia - sprzedajemy „Atlantydę” przez internet - wpisuję dedykację do co najmniej kilku książek. Wielu Kresowian traktuje „Atlantydę” jako domową Biblię, w której szukają śladów swojej przeszłości.
Kresowianie i ich potomkowie nie tylko chcą o Kresach czytać, ale się z zaufaniem dzielą swoimi historiami, zdjęciami, dokumentami itd.
- Taką osobą, która mi zaufała, jest urodzona w Zdołbunowie (tam produkowano znakomity cement portlandzki; nigdy dość przypominania, że na Kresach był - wbrew stereotypowi - przemysł) Teresa Tutinas, piosenkarka, wykonawczyni takich przebojów jak: „Na całych jeziorach ty”, „Gorzko mi”, „Jak ciebie zatrzymać” (od 1981 mieszka w Szwecji). Jej dziadek był w Zdołbunowie organistą, a potem wylądował w Nysie i tam też grał w kościele. Mama była krawcową i robiła kapelusze godne paryskich Pól Elizejskich. Obok jest miasteczko Mizocz, gdzie się urodził genialny poeta i piosenkarz Jonasz Kofta. Ojciec Kofty pracował w miejscowej cukrowni. Z miejscowości Sarny - gdzie były wielkie torfowiska i instytut torfowy - pochodzi Ryszard Poznakowski - członek zespołu „Trubadurzy”, kompozytor takich piosenek jak „Trzynastego”, „Znamy się tylko z widzenia”, „Mały książę”. Jego dziadek miał w Sarnach fabrykę manometrów do parowozów. Montowała je w swoich lokomotywach połowa Europy. Kiedy Sowieci tam weszli, kazał sobie kupić trumnę, położył się w niej i po trzech dniach umarł. Zresztą niedaleko Sarn są Jeziory, gdzie na wiadomość o agresji 17 września 1939 roku odebrał sobie życie Witkacy. I jeszcze jedna ciekawostka. Pod Sarnami generał Nikodem Sulik zbudował polską Linię Maginota składającą się z 220 bunkrów. Miała nas chronić przed Sowietami. Niestety, okazała się równie nieskuteczna co francuska. W jednym z bunkrów zginął Jan Bołbott, szkolny kolega noblisty, Czesława Miłosza. Kto o tym pamięta? Ta wielka i mała historia nie może zostać zapomniana. Dlatego wciąż piszę.
W pierwszą środę lipca - 6 VII o godz. 17.00 - prof. Stanisław Nicieja - w ramach „Spotkań kresowych” będzie do dyspozycji Czytelników w Strzelcach Opolskich, w Miejskiej i Gminnej Bibliotece Publicznej przy ul. Marka Prawego 21.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze