Krzysztof Ogiolda: Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że choć lubimy się szczycić tym, jak bardzo poprawiliśmy poziom życia w stosunku do rodziców czy dziadków, to wolimy nie widzieć, że styl życia często za tym nie idzie. Jesteśmy przepracowani, powalają nas zawały, wielu z nas nie radzi sobie ze stresem i z depresją, zamykamy się na innych itd.
Prof. Tomasz Grzyb: Jednym z dominujących elementów naszej kultury jest coś, co dwóch wybitnych psychologów - Bogdan Wojciszke i Wiesław Baryła - nazwało polską kulturą narzekania. Ona trochę przebija w pańskim pytaniu. Bo jak popatrzymy na wskaźniki poziomu życia, to one są całkiem dobre. Regularnie - i to od kilkudziesięciu lat - rośnie średnia długość życia (choć covid w 2021 roku nam te statystyki trochę popsuł). Ostatnie lata przyniosły wzrost poziomu pensji i żyło się nam lepiej niż kiedyś. Transfery socjalne z ostatnich lat powiodły się. Te pieniądze nie poszły - jak się obawiano - „na przelew”. Wiele dzieci pierwszy raz w życiu pojechało na wakacje. Ten optymistyczny obraz popsuła inflacja, która nakręciła się wraz z wojną Rosji z Ukrainą. I kolejny aspekt. Jeden z moich studentów podyplomowych mniej więcej miesiąc temu powiedział mi, że w konkretną sobotę, gdy się spotkaliśmy, w Polsce po raz pierwszy więcej niż połowę energii elektrycznej pozyskaliśmy ze źródeł odnawialnych. Sceptyk powie, że to była sobota, więc przemysł pracował na pół gwizdka, w dodatku było słonecznie i wiał silny wiatr. Ale nie ma wątpliwości rzeczy dobrych i optymistycznych też trochę jest.
Tylko bez badań widać, że ten optymizm wszystkich nie dotyczy.
- Bo istotnie z wieloma rzeczami sobie nie radzimy. Coraz więcej osób w Polsce musi na stałe korzystać z pomocy psychologa lub psychiatry. Coraz więcej stale korzysta z farmakologii - leków antydepresyjnych i przeciwlękowych. Ratuje się z ich pomocą.
Gdyby sądzić po telewizyjnych reklamach, jesteśmy najbardziej schorowanym społeczeństwem świata. Nie ma dolegliwości, na które nie oferowano by nam specyfiku.
- Moim ulubionym symptomem, który wymaga leku, zdaniem tych, co te specyfiki oferują, jest suchość gardła. Aby się jej pozbyć, powinieneś kupić specjalny spray. Ja jestem z tej starej szkoły, która mówi, że kiedy odczuwasz suchość w gardle, napij się. Niekoniecznie to musi być alkohol, choć może. Zgadzam się. Jesteśmy jednymi z największych lekomanów w Europie. Wynika to z jednej strony z kłopotów, które mają nasi rodacy, gdy chcą pójść do lekarza. Skoro wiadomo, że musisz odczekać w kolejce, a ta potrafi trwać nawet rok. Jakoś musisz się leczyć. I wtedy sięgasz po lek z grupy OTC, na który nie potrzebujesz recepty. Ale jest coś jeszcze istotniejszego. Myśmy się przyzwyczaili do szukania rozwiązań prostych: Jak weźmiesz pigułkę, zaraz ci się poprawi. Wierzymy w to także wtedy, gdy nam ortopeda albo chirurg mówi, że na nasze schorzenie nie lek jest potrzebny albo go zwyczajnie nie ma. Wystarczy ruch i dieta. To zły lekarz - mówią ludzie - nie przepisał mi leku, który by mi pomógł.
A potem te specyfiki leżą w naszych szufladach, a jak stracą ważność, wcale nie wszyscy zanosimy je do apteki. Przecież łatwiej wrzucić je do kubła lub co gorsza porzucić gdzieś w lesie...
- Muszę powiedzieć, że założyłem się kiedyś z żoną, że znajdę w naszej apteczce lek przedatowany co najmniej o 10 lat. I... wygrałem zakład. Namawiam Państwa, którzy nas czytają, by taki przegląd domowej apteczki zrobić. I leki przedawnione oddać do apteki, by zostały zutylizowane. A przed zakupem kolejnych pigułek dobrze się zastanowić, czy na pewno są nam potrzebne.
Wspomniał pan o dość powszechnej niechęci do ruchu, od niej do zawału mały krok. Choć prawdą jest, że sporo nas biega. Ale ci biegacze, których widujemy na ulicach naszych miejscowości i dzielnic nie powinni nam zasłaniać tych, co siedzą przy telewizji i komputerze godzinami. Nie wszyscy jedzą przy tym orzeszki, zapijając piwem. Ale bardzo wielu z nas kupuje w nadmiarze jedzenie. Jemy za dużo, a i tak tonami żywność wyrzucamy.
- Kupujemy zbyt dużo jedzenia. A potem nierzadko zjadamy na siłę, by się nie zmarnowało. Sam jestem osobą, której wyraźna nadwaga jest z tym związana. Jestem członkiem rodziny z trójką dzieci. Często czegoś nie dojedzą i wiadomo, ojciec będzie to musiał zjeść. Mam zresztą duży szacunek dla jedzenia. Ono na niego zasługuje, niezależnie, czy traktujemy je jako dary Boże, czy też jako coś, co z perspektywy planety zostało wytworzone bardzo dużym kosztem. Dotyczy to zwłaszcza mięsa, którego wytwarzanie jest niesłychanym ciężarem. Musimy zdać sobie sprawę, że sensowne planowanie, ile żywności kupimy, jest ważne, a lodówka niezapełniona po brzegi, nie jest symbolem biedy, lecz rozsądku. Nie musimy kupować, by się pokazać ani gromadzić jedzenia na zapas. Nawet jeśli jesteśmy społeczeństwem na dorobku.
Nie powinniśmy kupować w nadmiarze, a co powinniśmy?
- Nie ma wątpliwości. Powinniśmy się ruszać. Weźmy do ręki kijki, wsiądźmy na rower, zacznijmy chodzić po lesie czy po parku. Bardzo tego potrzebujemy. Psychologowie zdrowia mówią wyraźnie: Za dużo siedzimy. To robi nam źle - na układ ruchu, na otyłość, także, trochę wstydliwy problem, ale ważny, powoduje choroby związane z dolnym odcinkiem naszego układu pokarmowego. Na to nie ma tabletki ani czopka. Trzeba zmienić nawyki.
Nadwaga to nie tylko problem Polaków.
- Po raz pierwszy w historii świata więcej osób na naszej planecie cierpi na choroby wynikające z przejedzenia niż z powodu głodu. Ale jednocześnie dzielenie się jedzeniem z głodującymi to jest problem, z którym nie tylko w Polsce, ale i w skali globalnej ciągle sobie nie radzimy.
Jest jeszcze w naszym codziennym życiu inny niepokojący aspekt: zanieczyszczenie światłem i dźwiękiem. Nasze miasta wieczorami aż rażą światłem. A z głośników w samochodzie czy na działce dudni ta muzyka, którą lubimy. Wolimy się nie zastanawiać, czy nasz sąsiad chciałby może posłuchać jazzu, a nie Zenka Martyniuka. Jesteśmy egoistami?
- Ja bym może tego nie nazywał egoizmem, bo egoizm zakłada intencjonalne działanie z myślą wyłącznie o sobie. Ale brakuje nam wrażliwości na potrzeby innych. Brakuje myślenia: Nie zrobię tego czy owego, bo to mogłoby komuś przeszkadzać. Mam taką refleksję z podróży do Japonii. W tamtym kraju dominuje kultura nienarzucania się sobą innym. Takim narzucaniem się jest choćby głośne słuchanie muzyki. A kiedy podróżowałem do Japonii samolotem, rzucało się w oczy, że Japończycy - w przeciwieństwie do turystów - prawie w komplecie nie odchylali oparć foteli. Żeby temu, kto siedział za nimi, nie sprawić dyskomfortu. Takiego myślenia nam bardzo brakuje: Ja się muszę na ławce życia posunąć, żeby inni też się zmieścili.
Brakuje nam często jako społeczeństwu nie tylko empatii, by się przejmować innymi. Równie dokuczliwe jest, kiedy z góry zakładamy złą wolę bliźnich...
- Mamy skłonność do interpretowania zachowań innych w kategoriach krzywdy, jaką nam wyrządzają albo niecnych pobudek, które nimi kierują.
I najdrobniejszy spór zamieniamy od razu w awanturę?
- Niestety tak. A ja coraz częściej staram się zakładać - i innych też do tego namawiam - że inni działają z dobrych pobudek lub są nieświadomi, że mogli zrobić coś złego. To mi się sprawdza. Jak zaczynam od oskarżeń drugiego, to taka sytuacja nie może się dobrze skończyć. A jak mówię: Być może pan nie zwrócił uwagi, że pańskie zachowanie może komuś przeszkadzać, często spotykam się z dobrą reakcją. Przykład: Staram się sam nie przeklinać i dbam, by moje dzieci nie słyszały dookoła siebie przekleństw.
Tej słownej przemocy wciąż jest wokół nas dużo.
- Wszyscy musimy się tego uczyć, iż używanie słów uważanych za obelżywe w miejscu publicznym jest niewłaściwe. I to zwulgaryzowanie może komuś przeszkadzać. Kiedy ktoś przy mnie przeklina, nie robię awantury, uprzejmie proszę i spokojnie wyjaśniam, że nie chcę, by dzieci takich sformułowań słuchały. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś zareagował agresywnie. Zwykle słyszę przeprosiny i przyznanie, że to rozmówca się zagalopował. Zakładanie dobrej woli w relacjach z ludźmi ostatecznie zwykle się opłaca.
Czy musimy być aż takimi gadżeciarzami i otaczać się mnóstwem sprzętów, które często najpierw pomagają nam zaśmiecić głowę, a potem jeszcze zaśmiecają środowisko?
- W skali mikro powinniśmy zadać sobie pytanie: Czy naprawdę co dwa lata muszę mieć nowy telefon? I drugie pytanie: Czy masz więcej przyjaciół, do których częściej dzwonisz? Ostatecznie po to jest telefon, byśmy dzwonili i wysyłali wiadomości do innych ludzi. Bo ważniejsze w komunikacji jest, co i do kogo powiemy, czyje zdjęcia przechowujemy w pamięci telefonu niż to, czy mój telefon jest szybszy od sprzętu sąsiada i czy ma większy i doskonalszy wyświetlacz. Ale to tylko część szerszego problemu. Kiedyś mieliśmy rzeczy i kochaliśmy ludzi. A dziś chcielibyśmy często mieć ludzi do różnych spraw, a kochać przedmioty. To jest nasz cywilizacyjny problem. Chętnie rozmawiamy o gadżetach, telewizorach, samochodach, gotowiśmy zapomnieć, że one są środkiem, który ma nas doprowadzić do innych ludzi. To, co oglądam w telewizji, czego się dowiem, jest ważniejsze od tego, ile cali ma sprzęt, na którym oglądam i czy jest 4K czy nie. Jest taka teoria, że ponieważ naszym podstawowym lękiem był i pozostaje lęk przed śmiercią, kupowanie rzeczy i otaczanie się nimi jest jednym ze sposobów, za pomocą których próbujemy z tym lękiem walczyć. Łatwiej kupić kolejny gadżet niż zadać sobie pytanie: Po co my żyjemy?
Partnerem cyklu jest Grupa Górażdże
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze