Krzysztof Ogiolda: 2 lutego w Kościele obchodzono Dzień Życia Konsekrowanego. Wspólne dla diecezji opolskiej i gliwickiej obchody z powodu pandemii trzeba było odwołać…
O. Błażej Kurowski: Wspólne coroczne obchody i spotkanie są czymś naturalnym i miłym. Obie diecezje mają za sobą wiele lat wspólnej historii, a zarówno siostry zakonne, jak i my, bracia między tymi diecezjami dość często się przemieszczamy. Niestety, już po raz drugi obchody – choć zapięte na ostatni guzik – trzeba było odwołać. Okazało się, że wiele sióstr (zwłaszcza z diecezji gliwickiej) choruje i to zadecydowało.
Kiedy obserwuje się, jak mało młodych ludzi zgłasza się dziś do klasztorów należy się obawiać, że nie tylko uroczystości, ale i samemu życiu konsekrowanemu grozi na Śląsku Opolskim odwołanie?
- Tak zaraz to nam nie grozi, ale w dłuższej perspektywie tak. Nie ukrywajmy, życie zakonne jest w odwrocie. Zarówno w diecezji opolskiej, jak i w całej Polsce, niektóre zgromadzenia od lat nie mają powołań, często ani jednej nowicjuszki czy nowicjusza. Zresztą w wielu zakonach żeńskich jest pod tym względem gorzej niż w męskich. Fakty są nieubłagane. Jeszcze niedawno mieliśmy cztery domy elżbietanek z prowincji katowickiej. Od ubiegłego roku nie ma żadnego. Ostatni dom zlikwidowano w Dobrodzieniu. Służebniczki po 90 latach zlikwidowały dom w Borkach Wielkich i Dom Pomocy Społecznej.
Jak wygląda w diecezji opolskiej statystyka życia konsekrowanego?
- Jeszcze nie najgorzej. Mamy 71 domów, w których żyją i pracują siostry zakonne. Jest ich łącznie 588. W Pietrowicach Wielkich zgromadzenie sióstr zawierzanek prowadzi dom rekolekcyjny. Docelowo ma ich być 32. To jest w diecezji nowe zgromadzenie. Na terenie diecezji opolskiej funkcjonuje także 12 dziewic konsekrowanych (uroczyście zaślubiają swoje życie Panu Bogu, równocześnie pracując w świecie – w szkołach, urzędach itp., są to osoby niezwykle pobożne i uduchowione, które zdecydowały się na życie konsekrowane, ale nie wspólnotowe), jedna wdowa konsekrowana i jedna pustelnica. Działa także 20 domów zakonów męskich, które często prowadzą także parafie. Nowymi wspólnotami w diecezji opolskiej są palotyni w Kietrzu i oblaci w Opolu budujący kościół św. Jana Pawła II. Łącznie kapłanów zakonnych jest na terenie diecezji 141, a ponadto 35 braci. Bogu dzięki, w wielu zakonach ciągle coś dobrego się dzieje, ale musimy dostrzec, że nadszedł czas nowego pokolenia.
Co to znaczy?
- Wiele zgromadzeń, które znamy, już swój charyzmat wypełniło. Powoływano je do konkretnych zadań, np. do opieki nad chorymi, gdy nie było służby zdrowia, jaką dziś znamy. Siostry prowadziły ochronki, dziś przedszkola są samorządowe. W czasach biskupa Nathana w szpitalu w Branicach pracowało ponad 300 sióstr zakonnych, dzisiaj bodaj jedna.
Ale nawet w dużych zgromadzeniach misyjnych, jak werbiści, łatwiej w Polsce o nowicjuszy z zagranicy niż o młodych Polaków…
- Wygląda na to, że powołania, jak zasoby naturalne ziemi, w jednym rejonie świata się wyczerpują, a pojawiają się w innych. Wschodnioafrykańska prowincja franciszkanów ma 88 kleryków. Moja prowincja św. Jadwigi we Wrocławiu – 14. A tamci franciszkanie mają jeszcze kolejnych 60 kleryków na Madagaskarze. Werbistki mają bardzo dużo powołań w Afryce i w Indiach. W tych samych Indiach jest 9 prowincji karmelitańskich i około 4 tysięcy karmelitów.
Ale w Polsce trwa bez wątpienia potężny spadek powołań. Biskup opolski nagrał filmik z przesłaniem na Dzień Życia Konsekrowanego. Mówił w nim, że prowadzić życie konsekrowane, to znaczy oddać siebie Bogu. Do tego trzeba silnej wiary. A my mamy dziś kryzys wiary…
- Niewątpliwie. Życie zakonne nie jest sposobem na życie dla siebie, ale dla Boga i dla drugich. Pamiętam takiego ojca – już dawno umarł – który mówił: przyszedłem do zakonu, żeby dla Pana Boga zedrzeć zelówki butów. Był rekolekcjonistą. Jeździł głosząc misje i rekolekcje i naprawdę te zelówki zdarł.
Transmisja wiary między rodzicami i dziećmi w wielu domach ustała. Często jedynym jej świadkiem pozostał katecheta.
- To jest prawda i to jest problem, ale myślę, że nie mniejszą trudnością jest to, że w bardzo wielu rodzinach nie wychowuje się dzieci do wspólnoty. A życie zakonne, życie konsekrowane (ze złożonymi w formie uroczystej ślubami czystości, posłuszeństwa i ubóstwa)jest najczęściej życiem we wspólnocie. I tej wspólnocie trzeba się poddać, czasem całkowicie. Trzeba nią żyć. Nie może w zakonie każdy być skończonym indywidualistą. Jak obiad jest wyznaczony o 12.00, to go wtedy jemy. To należy do posłuszeństwa, do moich ćwiczeń. Nie tylko to, że idę o zadanej godzinie do kaplicy. Młode pokolenie, które często nie jest wychowywane do porządku, ma z tym problem. Jeśli ktoś nauczył się kontaktować ze światem przez media społecznościowe i ma stale palce w ruchu na klawiaturze telefonu lub komputera, będzie mu trudno z braćmi czy z siostrami rozmawiać. Brak rozmowy życie wspólnotowe niszczy.
Do posłuszeństwa wielu potencjalnych kandydatów do zakonu też się nie wdraża. Często już przedszkolaki nie słuchają poleceń mamy i taty, a rodzice łatwo kapitulują i rezygnują z wymagań.
- Młody człowiek, kiedy nawet przychodzi do klasztoru, to on często pewnych rzeczy zwyczajnie nie przyswaja. Problem nie zaczął się dzisiaj. Kiedy byłem prowincjałem, magister postulatu odpowiedzialny za przygotowanie młodych zakonników mówi mi kiedyś, że dwóch chłopaków poszło w nocy do sklepu na zakupy. Tłumaczyli mi, że nie zrobili nic złego, a nawyk nocnych zakupów wynieśli z domu. Trzeba ich było nauczyć, że taki nocny wypad po coś dla siebie słabo daje się pogodzić ze wspólnotą. Z posłuszeństwem zakonnej regule. Nasza franciszkańska reguła ma ponad 800 lat. Ona się nie zmienia. To nie jest prawo uchwalone przez parlament, które w jednej kadencji można wprowadzić, a w następnej zmienić albo w ogóle znieść. Żeby regułę w jej trwałości uszanować, trzeba naprawdę mieć silną wiarę.
Nie jest łatwo złożyć ślub posłuszeństwa, jak od dziecka nie trzeba było być posłusznym. A i o ślub czystości bardzo trudno w świecie, w którym erotyka jest wszechobecna, od reklam począwszy.
- Uważam, że z zachowaniem czystości łatwiej sobie poradzić niż z posłuszeństwem i ubóstwem. Przecież dzisiaj wszyscy chcą coś mieć. I mogą mieć, wystarczy zamówić przez Internet. A ja jako zakonnik zdecydowałem się dla siebie nie mieć nic. I naprawdę niczego nie mam. W czasie naszej rozmowy mam na kolanach laptop, bo w nim są dane statystyczne, które podawałem. Ale kiedy mnie przełożeni przeniosą z Zawadzkiego do innego klasztoru, to ten komputer tu zostanie, bo on nie jest mój. Nawet habit, który noszę, należy do zgromadzenia, a nie do mnie.
Na ile w rozwoju życia konsekrowanego przeszkadza demografia? Łatwiej było zgodzić się na pójście córki do klasztoru, jak ta córka miała jeszcze trzy siostry i dwóch braci, niż dziś, gdy często jest jedynaczką?
- Mała liczba dzieci to tylko część problemu. W wyborze powołania zakonnego nie pomaga też zadziorność rodziców, którzy na swoje pociechy nakładają często ogromne ciężary wymagań. Każą im zdobywać – poza szkołą – mnóstwo umiejętności i sprawności. Dziecko tyle musi i ma tak upakowany grafik, że niełatwo znaleźć czas na samodzielne myślenie. Także o swoim powołaniu.
Sfera duchowa często zostaje przy tym kompletnie odłożona na bok…
- Nierzadko w ogóle życie dziecka, jego wyobrażenia i plany zostają odłożone na bok. Ono realizuje projekt rodziców.
Panu Bogu z powołaniem niełatwo się przez ten projekt przebić?
- Samo przebicie się to nie wszystko. Wielu młodych ludzi żyje dzisiaj w rodzinach skonfliktowanych, podzielonych. Jak młody człowiek z takiego domu – a szczególnie dziewczyna – trafia do jakiejś wspólnoty, to ją zazwyczaj idealizuje. Szuka w zakonie takiego życia, jakby była już jedną nogą w niebie, a w klasztorach żyją i pracują nie aniołowie, ale ludzie. Więc spotkanie z drugim człowiekiem, którego dopiero poznajemy, nie musi być łatwe. To grozi poważnym rozczarowaniem.
We wspomnianym filmie – dostępnym na stronie diecezji opolskiej – bp Andrzej Czaja mówi o osobach konsekrowanych, że są znakiem świętości dla świata. Naprawdę są?
- Myślę, że zdecydowana większość stara się być i jest znakiem świętości. Problem w tym, że w zakonie jak w diecezji najbardziej rzucają się w oczy ci, niezbyt liczni, z którymi biskup czy przełożony ma kłopoty. O nich wszyscy mówią. Pracujących dobrze, apostołujących i znajdujących w tej posłudze szczęście trochę mniej widać. Ale oni są. Kiedy przed świętami potrzeba było pilnie wolontariuszy do opolskiego szpitala covidowego, siostry na prośbę biskupa zgłosiły się natychmiast. Spędziły tam święta. Także przed świętami udzielałem sakramentu chorych dwom młodym ludziom, którzy umierali na nowotwór w ośrodku prowadzonym przez siostry w Kadłubie. Chłopcy odeszli tego samego dnia, ale w jakim cieple, w jakim poczuciu bezpieczeństwa. Nasz ojciec, Brunon pracuje w hospicjum we Wrocławiu. Tam każdego dnia ktoś umiera. A on mówi, że jest tam po to, by ich na śmierć przygotować, żeby się z nimi modlić. To jest znak świętości dla świata, o którym mówi ks. biskup. Wyrazem naszego dążenia do świętości jest oczywiście nasza modlitwa. Także za tych wszystkich, którzy o nią proszą.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze