Motywacją do przywołania przez pana Jana tej historii był konkurs pn. "Aleje czereśniowe w mojej pamięci" organizowany przez gminę Leśnica, w którym wziął udział. Celem inicjatywy było zebranie i wyłonienie najciekawszych wspomnień związanych z alejami czereśniowymi rosnącymi wokół Góry św. Anny, popularyzacja wiedzy o historycznych nasadzeniach w tym rejonie, podtrzymywanie tradycji przekazywania wspomnień, rodzinnych historii i lokalnych opowieści oraz promocja walorów przyrodniczych i turystycznych annogórskiego regionu. Zgłaszane prace musiały opierać się na wspomnieniach własnego autorstwa lub pochodzić ze źródeł rodzinnych, opowieści znajomych czy sąsiadów. W połowie grudnia rozstrzygnięto konkurs. Zwycięzcą został właśnie nasz rozmówca.
Na czym bazował Pan podczas tworzenia swojej pracy?
- Opisując historię gospodarstwa ogrodniczego mojej rodziny, czyli rodziny Grabowskich, pochodzącej z Leśnicy, oparłem ją na własnych wspomnieniach i opowiadaniach mojego ojca Felixa, który przekazał mi wiadomości związane z rodzinną uprawą drzewek owocowych, w tym także czereśni, pisał różne artykuły, które publikowane były w gazetach, a także zostawił po sobie zbiór zdjęć, na których uwieczniona została nie tylko historia naszej szkółki, ale i historia alei czereśniowych. Niestety, nie poznałem mojego dziadka, który miał ogromną wiedzę na ten temat, jednak moi przodkowie praktycznie od początku wszystko dokumentowali, a informacje przekazywane były dalej. Mam wiele materiałów, ale nie sądziłem, że kiedyś mi się przydadzą, jednak przy okazji konkursu postanowiłem wszystko spisać, a w kwestiach technicznych pomogła mi moja córka.
Jak zaczęła się rodzinna przygoda z ogrodnictwem?
- Wszystko zaczęło się już z początkiem XIX wieku i przechodziło z pokolenia na pokolenie. Mój prapradziadek Ignacy był najpierw tkaczem i prowadził zakład tkacki, później jednak przebranżowił się i zaczął zajmować się ogrodnictwem i produkcją drzewek owocowych. Jego syn Dawid, a mój pradziadek zajmował się już tylko ogrodnictwem i prowadzeniem szkółki. Następnie przeszło to na mojego dziadka Franciszka i jego brata Pawła, a później dołączyli do nich mój ojciec Felix, który miał wykształcenie średnie ogrodnicze, i jego brat Franciszek, który skończył studia wyższe na kierunku ogrodniczym. Z kolei ja razem z żoną ukończyliśmy Państwowe Technikum Ogrodnicze w Prószkowie i w latach 80. zaczęliśmy zajmować się drzewkami owocowymi i krzewami ozdobnymi. Wszyscy razem zbudowaliśmy rodzinną markę. Życie jednak tak się potoczyło, że już tego nie kontynuuję, a szkółka przestała działać w 2000 roku, głównym powodem był brak zainteresowania i zbytu. Mimo to cały czas hobbystycznie zajmuję się ogrodem, ponieważ jest to moja pasja.
Jak historia Pańskiej rodziny wiąże się z alejami czereśniowymi?
- Z opowiadań mojego ojca dowiedziałem się, że wszystkie drzewka owocowe, które rosły wokół Góry św. Anny w latach 80., pochodziły ze szkółki moich przodków. Jeszcze przed I wojną światową drogi prowadzące do Zdzieszowic, Koźla, Lichyni, Strzelec Opolskich, jak i drogi polne w obrębie Leśnicy obsadzone były głównie czereśniami. W niektórych miejscach pojawiały się też jabłonie, ale ze względu na żyzne i sprzyjające rozrostowi i owocowaniu czereśni gleby, to właśnie je najczęściej sadzono w okolicach Góry św. Anny.
Co jeszcze udało się Panu ustalić?
- Kilka tygodni przed zbiorami w lokalu gastronomicznym państwa Krautwurst (znajdował się on w miejscu, w którym teraz stoi budynek Urzędu Miasta) odbywały się licytacje drzew czereśniowych. Dla handlarzy owoców był to bardzo ważny dzień, gdyż od niego zależały przychody dla rodziny na następny rok. Po zatwierdzeniu wszystkich interesów pracownicy starannie przygotowywali się do zbiorów. Szykowano drabiny, kosze i budy, i zawożono je na wozach drabiniastych na miejsce pracy. Tak zaczynały się zbiory. Zanim zebrano wszystkie owoce, mijały dni, a nawet tygodnie, ponieważ dojrzewały one o różnych porach. Każdego wieczoru zawożono wypełnione czereśniami kosze na stację kolejową, by pociągiem pospiesznym dostarczyć je do Zabrza, Bytomia, a nawet Wrocławia. Po zakończonej pracy, jak i wcześnie rano, handlarze i gospodarze patrzyli w niebo i modlili się o dobrą pogodę, gdyż długotrwały deszcz szkodził owocom. Kiedy już zbiory owoców dobiegały końca, zatrudnieni pracownicy otrzymywali swoje wynagrodzenie na specjalnie przygotowanym festynie.
Co Pan pamięta z własnych doświadczeń?
- Mój ojciec mówił mi, że w naszym gospodarstwie było około 700 drzew, później było ich 500. Cała działka wzdłuż polnej drogi była nimi obsadzona, zwykle 5-6 osób zrywało czereśnie, niektórzy brali urlop w pracy, żeby nam pomóc przy zbiorach, pamiętam, że sam też musiałem je zrywać. W Leśnicy był skup, gdzie skupowano od nas owoce. Byłem jeszcze młody, ale zwoziłem je tam wozem z końmi. Większością jednak zajmował się wtedy jeszcze mój ojciec.
Komentarze