Szczegóły prac zna najlepiej Henryk Rudner, który nadzoruje renowację i stara się działać dokładnie według wskazań wojewódzkiego konserwatora zabytków.
- Cała budowla została wzmocniona wewnętrznym metalowym szkieletem - relacjonuje postęp prac. - Stalowe wsporniki łączą się w miejscu niewidocznym dla wiernych, między sufitem a dachem świątyni. W samej konstrukcji dachowej wymieniono kilka belek nośnych. Najbardziej widoczne dla postronnego widza jest całkowicie nowe pokrycie dachowe z tradycyjnych gontów wykonywanych ręcznie.
Gdy spogląda się na kościół z zewnątrz, w oczy rzuca się mnóstwo świeżych drewnianych wstawek. Nowe belki zostały usadowione w miejscu, gdzie wiekowe drewno nie wytrzymało próby czasu. W niektórych miejscach konserwator zdecydował nawet o niewymienieniu całej belki, tylko pewnej jej warstwy i zastąpienie jej współczesnym materiałem.
- Początkowo zakładaliśmy, że drewno zostanie pozostawione same sobie - opowiada Henryk Rudner. - Po kilku latach wystawienia na warunki atmosferyczne ściemniałoby i kolor całej budowli by się wyrównał. Teraz jednak zamierzamy pokryć je środkiem konserwującym z pigmentem, co znacznie przyspieszy cały proces.
Stal czy topór?
Dobrą informacją jest to, że kościół będzie stał. Wiekowa konstrukcja była już mocno pochylona, bo stare belki z wolna przestawały utrzymywać jej ciężar. Obecny remont świątyni ma wystarczyć na dekady. Zastanawia jednak sposób konserwacji zabytku, jaki wybrano.
Pierwotnie kościół pw. św. Barbary miał być naprawiony zgodnie z odwieczną sztuką ciesielską. Drewniane budowle montowało się z drewnianych bali łączonych na krzyż. Oznaczało to, że wyżej położone belki przyciskały te niższe i dzięki specjalnie wyciętym połączeniom na tzw. „jaskółczy ogon” uszczelniały całość. Powodowało to, że budowla stawała się monolitem, ale miało to też inne konsekwencje. Nie można mianowicie naprawić jej tylko częściowo.
Jeżeli któraś z belek nie wytrzymywała próby czasu, to aby do niej dotrzeć, trzeba było najpierw zdjąć wszystkie znajdujące się nad nią. Tak też naprawy odbywały się przez wieki. Co kilkaset lat cieśle uzbrojeni głównie w młotki i topory rozbierali budynek, wymieniali spróchniałe elementy i składali jak z klocków od początku. Materiał był częściowo nowy, lecz całość pozostawała stara.
Tym razem wojewódzki konserwator zabytków zdecydował inaczej i trudno nie dodać tu słowa „niestety”. Postawiono na zachowanie za każdą cenę każdego starego kawałka drewna, co ma dość dziwaczny skutek. Wewnątrz świątyni wierni zobaczą teraz przy ścianach stalowe słupy. Nie będą niczym osłonięte. Kościół wzmocniono od zewnątrz pionowymi belkami przyśrubowanymi do ściany. Wcześniej ich nie było. Dodatkowo współczesne wstawki będą widoczne - bez względu na ilość zastosowanego pigmentu.
Ciekawostką jest to, że na ścianie od strony więzienia widać dawne próby naprawy budowli bez jej rozbierania. Belki są tu połączone nie na jaskółczy ogon, a pod kątem prostym, gdyż tylko tak można było je wsunąć z boku. W rezultacie ciężar budowli zamiast uszczelniać łączenie spowodował rozluźnienie drewnianych elementów i powstały szpary, przez które może dziś wcisnąć dłoń dorosły mężczyzna. To pokazuje, co dzieje się, gdy zamiast zastosować tradycyjne techniki próbuje się pójść na skróty...