Łowcy burz: Tak silnego tornada, jak wtedy w powiecie strzeleckim, nigdy nie widzieliśmy
Tego lata pogoda zwariowała: wichury, burze z piorunami, ulewy i grad. Ludzie się tego boją, chowają w domach. A oni w pogoni za burzą potrafią jechać ponad tysiąc kilometrów, by z dziecięcą fascynacją obserwować uderzenia piorunów. Im silniejsze wyładowania, tym lepiej. Wśród nich są fizycy, matematycy, informatycy. Jak mówią, burzy się nie boją, ale czują przed nią ogromny respekt.
- Oczywiście, że warto przemierzać tyle kilometrów, jak wtedy, kiedy w kujawsko-pomorskim trafiliśmy na najsilniejszą burzę, jaka może wystąpić na Ziemi - opowiada z zachwytem Piotr Szuster, informatyk ze stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz - Skywarn Polska. Na co dzień pracuje w Centrum Modeli Meteorologicznych IMGW. - Nie wchodzimy jednak do strefy gorącej, gdzie jest najwięcej wyładowań. Nie jesteśmy samobójcami.
W miarę zbliżających wyładowań chronią się w samochodzie, by stamtąd filmowo i fotograficznie dokumentować przebieg burzy, a potem informować innych o tym, co nadejdzie.
Podczas tak silnej burzy chmury nabierają apokaliptycznego wyglądu, przypominając statek kosmiczny w kształcie trapezu. Dla łowców burz to superkomórka burzowa, czyli chmura, z której pochodzą najgroźniejsze burze występujące na Ziemi.
Wyładowania to nie jedyne zagrożenie podczas burzy, bo z takiej chmury może padać grad nawet o średnicy kilkunastu centymetrów. Rekordzista miał średnicę 18 cm.
- Ale też z tego rdzenia opadowo-gradowego można wjechać w strefę wystąpienia trąby powietrznej, gdzie drzewa przewraca jak zapałki - tłumaczy Wojciech Pilorz, prezes stowarzyszenia Polscy Łowcy Burz - Skywarn Polska. - Jednak w takie miejsca wjeżdżamy od strony, gdzie nie ma opadów, gdzie można wcześniej zaobserwować, czy nie powstaje trąba powietrzna. A kiedy burza przejdzie, bezpośrednio po niej podjeżdżamy, żeby na przykład zmierzyć średnicę gradu, który spadł na ziemię.
Niektórzy igrają ze śmiercią
Przyznają jednak, że wśród osób nazywanych "Łowcami burz” spotyka się też szaleńców. Oni podchodzą najbliżej, w sam rdzeń burzy, bardzo ryzykując. Ale tam widzialność spada poniżej 10 metrów, kiedy intensywnie pada deszcz i grad.
- W takich przypadkach nie wiem, czy to jest kwestia sfotografowania, czy bardziej poczucia ryzyka - powątpiewa Wojciech Pilorz. - U nas jest tak, że jeśli słyszymy wyładowania, to wiadomo, że jesteśmy zagrożeni porażeniem. Nie ryzykujemy, jeśli burza jest w odległości mniejszej niż trzech kilometrów. Wtedy wiadomo, że trzeba się schować. Ale i tak podejmuję większe ryzyko niż przeciętna osoba. Te niebezpieczne burze to jest coś, co człowieka przerasta…
Piotr Szuster dodaje, że widział zdjęcia i filmy robione z odległości 50 metrów od strefy gorącej.
- Ale to już jest igranie ze śmiercią – podkreśla.
Niewiadoma prowokuje, bo jeśli jest drugi, albo trzeci stopień zagrożenia, to "Łowcy burz" ze stowarzyszenia potrafią pojechać na drugi koniec Polski.
Wśród "Łowców burz" kobiet jest niewiele.
- Jak robiliśmy akcje rekrutacyjne, to kobiet było o wiele mniej, zapewne dlatego, że nie są skłonne do ryzykownych zachowań - przypuszcza Piotr. - A tych ryzykownych zachowań jest wiele, bo nigdy nie wiemy, co się stanie podczas burzy. Na etapie prognozowania warunków środowiskowych mamy wypracowane metody pozwalające określić prędkość silnego wiatru, trąby powietrzne, opady silnego gradu. Jakieś powodzie błyskawiczne. A każde z tych zjawisk ma specyficzną kombinację różnych czynników pozwalających rozróżnić te środowiska. To nam mówi, jakie zdarzenia mogą wystąpić, a druga to analiza danych. Ale stuprocentowej pewności nie ma, kombinacja czynników może ulec zmianie.
Adrenalina wyostrza zmysły
- Większość osób wyobrażenie na temat łowców burz czerpie z amerykańskiego filmu "Twister", oni tam wjeżdżali w centrum trąby powietrznej - opowiada Piotr. - Ludzie widzą w nas wariatów, ale naszym celem nie jest sama pogoń za burzami, a istotą jest dostarczanie służbie meteorologicznej informacji o zachodzących zjawiskach. Dokumentowanie ich. Do tego dochodzi rozumienie procesów fizycznych, przygotowanie narzędzi ułatwiających ich rozumienie.
Stąd w szeregach stowarzyszenia są matematycy, fizycy, informatycy. Jak twierdzą, w modelach prognozowania pogody popełnia się szereg niezamierzonych błędów.
- My pomagamy doskonalić prognozowanie przez nasze dane - tłumaczy Piotr. - Jest Europejska Baza Danych o niebezpiecznych zjawiskach, my dostarczamy danych do tej bazy, które muszą być już ściśle zweryfikowane. W przesyłanych danych musi być dokładny czas wystąpienia zjawiska, miejsce, charakterystyka wraz z dokumentacją filmową, fotograficzną. To jest agregowane w tej bazie danych, do których każdy obywatel ma dostęp.
Ale zanim się znajdą w miejscu burz, wcześniej przygotowują prognozę, posługując się modelami numerycznymi.
- Jak już mówiłem, prognozy bywają rozbieżne, więc wybieramy najbardziej prawdopodobny scenariusz - wyjaśnia Piotr. - Jak już znamy miejsce i czas występowania burzy, jedziemy w kilka osób, bo tak jest bezpieczniej. To jest analiza w oparciu o dane, bo tutaj nikt pod wpływem emocji nie podejmuje decyzji.
Ktoś prowadzi samochód, druga osoba odpowiedzialna jest za nawigację, ktoś za analizę spływających danych pogodowych, inny zbiera dane satelitarne.
- Pogoń za burzą to jest adrenalina, ale nie jesteśmy szaleńcami, adrenalina pozwala się wyostrzyć, każdy zmysł jest w to zaangażowany - podkreśla Piotr Szuster. - Pomaga mi w skupieniu, żeby to wszystko dobrze wykonać.
Powalone przez wichurę drzewo, zerwany jak kartka papieru dach czy jakiekolwiek zniszczenie, którego dokonała natura, dokumentują fotograficznie, także mierząc, na jaką odległość się to przemieściło. Na tej podstawie mogą oszacować rzeczywisty przedział prędkości i siły wiatru.
- Tym samym możemy przestrzec przed nadejściem silnej burzy - wyjaśnia Piotr. - Tak pomagamy prognozować pogodę. A to motywuje do działania, że w jakiś sposób pomaga się ludziom.
Jak to się zaczęło
Piotr Szuster jako nastolatek wracał do domu podczas burzy przez las. Uśpiony las, ciemny las i rozbłyski piorunów pobudzały wyobraźnię nastolatka. Ale już wtedy umysł ścisłowca uspokajał to wszystko.
- Zdawałem sobie sprawę, że w sąsiedztwie kominy przemysłowe dają mi osłonę przed burzą, w promieniu równym swojej wysokości - wspomina Piotr. - Wyładowania były w oddali, a to były piękne i bardzo długie pioruny. Bardzo zafascynowało mnie to niebo. Po latach zostałem członkiem stowarzyszenia… Tak jest do dzisiaj, że burzy się nie boję, ale mam przed nią ogromny respekt.
Wojciech Pilorz przyznaje, że u niego strach przed burzą jest zawsze, jak przed siłą natury, nie zawsze przewidywalną.
- W moim przypadku tak było w dzieciństwie, tak jest teraz, a ten strach jest potrzebny, żeby nie przekraczać granic rozsądku - podkreśla Wojciech.
Miał 11 lat, kiedy obserwował przez okno swojego domu w Tarnowskich Górach bardzo silną burzę, połączoną z wiatrem. Wichura jednym podmuchem zerwała dach z jednostki wojskowej i uniosła jak kartkę papieru.
- To była najsilniejsza burza, którą kiedykolwiek widziałem, a niebo wtedy było czarne jak smoła - wspomina Wojciech.
Potem była burza w górach, w Tatrach nad Morskim Okiem.
- Wyładowania odbijały się o ściany gór, a to odbijające się echo robiło wrażenie. To było fascynujące, przede wszystkim akustycznie - wspomina. - W samym Zakopanem jest wybrukowany potok, podczas powodzi zobaczyłem toczone przez wodę głazy wielkości quada, które szorowały po kamiennym dnie, dudniąc i trzęsąc wszystkim dookoła. Zafascynowały mnie już wtedy burze, które wiele osób przerażały. Zastanawiałem się już w dzieciństwie, dlaczego robi się podczas nocnej burzy tak jasno jak w dzień. Dlaczego pioruny w górach walą tak głośno.
Coś wiemy, czegoś nie wiemy
Plonem tego wszystkiego jest obecnie rozprawa doktorska Wojciecha Pilorza, w ramach nauk o Ziemi, w której analizuje przypadki ofiar groźnych zjawisk atmosferycznych. Twierdzi, że o tych spektakularnych opowiada się długo, a krążące opowieści tworzą niejedną legendę. Jak na przykład taką, że ktoś odkręcił kran w łazience podczas burzy i piorun go poraził.
- O takim przypadku w Polsce w ogóle nie słyszałem, bo takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko - dodaje Wojciech. - Chociaż widziałem, jak piorun uderzył komin ciepłowni, ale nie w sam szczyt, tylko gdzieś w połowie wysokości.
To prawda, że w poprzednich pokoleniach ludzie podczas burzy stawiali na stołach zapalone gromnice, poświęcone w kościołach w dniu Matki Boskiej Gromnicznej.
- Jednak wcześniej trzeba zrobić wszystko, żeby zagrożenia wyeliminować, wyłączyć z sieci urządzenia, nie stać pod drzewem podczas burzy - wylicza Wojciech. - Najpierw po ludzku zrobić wszystko, żeby wyeliminować ryzyka, a następnie w oknie postawić gromnicę, żeby resztę powierzyć Opatrzności...
Szesnaście lat temu "Łowcy burz” przewidywali serię tornad nad województwem opolskim. Ich prognoza się niestety sprawdziła. 15 sierpnia, w Dniu Matki Boskiej Zielnej 2008 roku, niszczycielskie tornado przeszło nad Balcarzowicami, Sieroniowicami i Błotnicą Strzelecką.
- Duchota była wtedy taka, jakby powietrze napływało z Zatoki Meksykańskiej - wspominają "Łowcy burz". - Tak silnego tornada, jak wtedy w powiecie strzeleckim, nigdy nie widzieliśmy.
- Czasem można mówić o cudach - dodaje Wojciech Pielorz. - Jak właśnie w przypadku tego, co się wydarzyło w 15 sierpnia 2008 roku. Gdyby ta superkomórka przemieszczała się bardziej na wschód względem toru, którym się wtedy przemieszczała, to trafiłoby na błonia jasnogórskie, a w tym dniu jest szczyt pielgrzymkowy. Możemy mówić o wielkim szczęściu albo wielkim cudzie.
Najwięcej ludzi ginie pod drzewami
Czy na naturę nie mamy siły?
- Bardzo dużo można przewidzieć, ale nigdy nie ma stuprocentowej pewności - mówi Wojciech Pilorz. - Może być tak, że piorun nie przepłynie instalacją odgromową, a popłynie ścianą, powodując jej rozerwanie.
- Wystarczy kilka procent, żeby pojawiło się nieprzewidywalne zjawisko - dodaje. - Właśnie tak było z tsunami w Japonii, projektowano wszystko na największe, 10-metrowe tsunami, a miało kilkanaście metrów...
Bo gdzieś kończy się wiedza, którą już posiadamy. Bo jest ta granica, za którą nie sięga jeszcze wiedza fizyka, matematyka ani prognozy informatyka.
- Prawda jest taka, że wyładowanie atmosferyczne jest takim zjawiskiem, którego nie przewidzimy, jeżeli chodzi o miejsce i czas wystąpienia - mówi Piotr. - To wyładowanie może wystąpić nawet w odległości 25 kilometrów od miejsca burzy. Wtedy ludzie mówią, że to grom z jasnego nieba, ale tak nie jest, bo gdzieś w oddali znajduje się chmura burzowa.
Ale dużo już potrafimy przewidywać. Jeśli zainstalujemy aplikację "Ostrzegator”, dostaniemy od "Łowców burz” ostrzeżenie, że jesteśmy w zagrożonym terenie. Można też wejść na stronę stowarzyszenia, żeby dowiedzieć się, czy obszar, w którym jesteśmy, nie leży w tym zagrożonym burzą. I już będzie łatwiej. Wiadomo, że nie wolno stać i parkować samochodu pod drzewem.
- Większość przypadków, kiedy ludzie giną od pioruna, dotyczy stojących pod drzewami, chociaż wiedza jest powszechna, że pod nimi nie wolno się chronić - mówi Wojciech Pilorz. - Albo giną od uderzenia pioruna w altankach. Był też mężczyzna, który został porażony w wychodku. To są bardzo lekkie konstrukcje, w które uderza piorun. Ludzie giną też od piorunów w górach.
Są sytuacje, które nie muszą się wydarzyć, jak ta nad Wiedniem, gdzie samolot zderzył się z chmurą gradową. Z reguły kończy się to tragicznie.
- Każdy samolot pasażerski ma na pokładzie radar meteorologiczny, oni widzieli, że lecą w burzę gradową - tłumaczy Wojciech. - Powinni przerwać podejście, ale nie zrobili tego, uszkodzili samolot, na szczęście udało im się wylądować.
Bo z jednej strony boimy się natury, ale z drugiej lekceważymy to, co już wiemy o jej sile.
- Czasem widzę, że pioruny uderzają już za blisko, więc ja, łowca burz, chowam się w mieszkaniu, a widzę ludzi na ulicy z małymi dziećmi, którzy znikają dopiero, kiedy zacznie padać - mówi Wojciech Pilorz. - Bo chowają się przed deszczem a nie piorunami.
Łowców przybywa
- Wynika to z potrzeby poznania nieznanego i to jest ryzykowne zachowanie - przyznaje Piotr Szuster. - Jednak żaden "Łowca burz” z naszego stowarzyszenia nie odniósł uszczerbku na zdrowiu ani nie zginął. I to nie polega tylko na szczęściu, więcej w tym jest naszego przygotowania. Ale szczęście też nam towarzyszy, bo burza może się zmienić z minuty na minutę.
I jak dodają "Łowcy burz”, w Polsce aż tak bardzo nie ryzykują, jak na przykład ci w Stanach Zjednoczonych.
- Tam w miejscu występowania silnych tornad wiatr wieje 300 km na godzinę! - podkreśla Piotr.
Obserwatorów burz przybywa wraz z rozwojem sieci społecznościowej.
- Przysyłają nam ogrom zdjęć, opisów tego, co widzą, to nie jest niszowa pasja - mówi Piotr. - W ciągu dnia przychodzi do nas kilkadziesiąt tysięcy informacji, w tym też materiałów filmowych. Często o tych najbardziej spektakularnych decydował przypadek, bo akurat człowiek znalazł się w pobliżu. Ale tych, którzy potrafią wsiąść w auto w pogoni za burzą, nie ma aż tak wielu. Chociażby dlatego, że to kosztowna pasja. Dobry sprzęt fotograficzny, niezawodny w złą pogodę, to są setki tysięcy złotych. To jest też niewygoda, bo wiele godzin na wyjazdach, w trudnych warunkach, bo albo upał, albo pada i wieje.
No i przede wszystkim jest ryzyko, choć tylko nieliczni są szaleni, tacy, którzy podchodzą pod sam rdzeń burzy.
- Kiedyś wjechaliśmy w teren, gdzie porywy wiatru były od 120 do 150 kilometrów na godzinę - opowiada Piotr Szuster. - Dachy pozrywane, niektóre budynki miały powyrywane ściany, a drzewa łamały się jak zapałki. Wtedy pomyślałem, że to, co mnie pasjonuje, innym odbiera radość życia, bo oddziaływanie tego wiatru było straszne. Ale przebiła się myśl, że to, co robimy, to misja społeczna, rzetelne badanie tych zjawisk i przekazywanie informacji ludziom, żeby wiedzieli, co i kiedy może im zagrażać. Wówczas, w pewnym stopniu, mogliby tych strat uniknąć.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze