Wacław Ferdynus z Kadłuba - twórca nie całkiem ludowy
Wacław Ferdynus w rozmowie podkreśla swoją więź z bratem. Mówi, że są bardzo zżyci. I że doskonale zna zawód i życiową pasję Jacka, czyli fach szewski. W końcu latami pracował w PPO, słynnej fabryce obuwia w Strzelcach Opolskich, gdzie był mistrzem produkcji. Właśnie dlatego, jak mówi, umie szyć na każdej maszynie.
Twierdzi też, że w pracy, jak i życiu, zawsze trzeba być dla innych człowiekiem. Dlatego zatrudnionych w PPO więźniów nigdy nie traktował jak przestępców, tylko jak pracowników, z szacunkiem.
Jednak, choć w PPO przepracował 20 lat i, mimo że chwytał się w życiu różnych zajęć, jego pasją zawsze było rzeźbiarstwo. Kiedy pracował zawodowo, rzeźbił "po godzinach". A teraz, na emeryturze, może oddawać się swojej pasji, kiedy tylko ma na to ochotę.
Polak na śląskiej wsi
Od ponad trzydziestu lat mieszka w Kadłubie. Jak mówi, mieszkanie w domu na wsi to poniekąd pokłosie jego rzeźbiarskiej pasji.
- Wcześniej, mieszkając w bloku, rzeźbiłem w kuchni, a że miałem rodzinę, małe dzieci, to wciąż musiałem te wszystkie narzędzia wynosić, sprzątać, kurzyło się od tego mojego dłubania w drewnie, no i nieszczególnie się to żonie podobało, a i dla mnie było uciążliwe - przyznaje. - W piwnicy, która była małą klitką, też za bardzo nie było warunków ani żeby tworzyć, ani żeby trzymać w niej sprzęt sprzęt i narzędzia rzeźbiarskie.
Wtedy właśnie znajomy dał mu znać, że, jak to określił, "jest chata do wzięcia na Kadłubie".
- No i dzięki temu mam teraz swoją pracownię, którą nazywam budą - opowiada. - Jest mi ona niezbędna, bo żeby rzeźbić, trzeba mieć na to miejsce, swobodną przestrzeń. I narzędzia. Swoje zbierałem latami. No i trzeba mieć klientów, którzy zechcą u mnie te moje prace zamówić.
Wielokrotnie podkreśla swoją polskość. Bracia Ferdynusowie nie pochodzą ze Śląska Opolskiego.
- Nie wstydzę się mówić po polsku, choć niektórzy na wsi pytają mnie, dlaczego nie mówię do nich po śląsku. Zawsze wtedy ja z kolei pytam, dlaczego oni nie mówią do mnie po polsku. Szanuję język śląski, ale sam jestem rdzennym Polakiem.
Wacław Ferdynus nie siedzi jednak wyłącznie w swojej "budzie". Często opuszcza ją, by na dwóch kołach ruszyć w teren, bo oprócz rzeźbiarstwa, jego pasją jego też kolarstwo.
- Jeżdżę na rowerze bardzo dużo. W sezonie potrafię przejechać 5 tysięcy kilometrów. Mając 63 lata, startowałem w wyścigu na 100 km w Dobrodzieniu i osiągnąłem wynik 3 godziny, 9 minut. Nie chwaląc się - jestem w świetnej formie.
Rzeźbiarski samouk
Wachlarz zainteresowań rzeźbiarskich ma szeroki. Potrafi stworzyć okolicznościową płaskorzeźbę na Pierwszą Komunię, szachy, "wydłubać" z drewna postacie z panteonu chrześcijańskich świętych - spod jego dłuta wyszedł chociażby święty Jacek, Franciszek, Walenty, Jan Nepomucen czy Florian.
Właśnie teraz pan Wacek rzeźbi, na zamówienie pewnego poznaniaka, Ostatnią Wieczerzę.
- Kawał obrazu mi z tego wyszedł - opowiada. - Całe przedstawienie apostołów z Marią, ma ponad 80 cm długości i 60 cm szerokości.
W przeciwieństwie do brata, szewca Jacka Ferdynusa, Wacław nie jest rannym ptaszkiem. Przeciwnie, sam przyznaje, że lubi sobie pospać. Z bratem łączy go za to talent w rękach i trzeba przyznać, że w obu przypadkach to jednak nie tyle zawód, co pasja i sposób na życie.
- Już za dzieciaka robiłem starszemu bratu rysunki do szkoły. Nauczycielka poznawała się, że nie Rysio to malował, tylko Wacek, ale piątkę i tak dostawał - śmieje się. - Rysowałem, malowałem obrazki i obrazy od maleńkości. Największy obraz, jaki namalowałem jeszcze za młodu, miał dwa metry na ponad metr. To było odwzorowanie obrazu Kossaka. Najlepiej wyszedł mi koń - żartuje. - Sprzedałem go w 1979 roku za trzydzieści tysięcy starych złotych, a chciałem pięćdziesiąt - dodaje. - Płótno, olej, blejtrama - to wszystko kosztowało. Namalowałem ten obraz farbą olejną, artystyczną, mój klient do dzisiaj ma go w domu.
O pieniądzach mówi niechętnie, ale przyznaje, że najwięcej zarobił na wysokiej na prawie na trzy metry figurze z motywem indiańskim.
- Pracowałem nad nią trzy tygodnie po kilkanaście godzin dziennie - opowiada. - Lata temu całkiem ładnie na niej zarobiłem. Teraz stoi ona w Budkowicach.
Robi szopki bożonarodzeniowe, herby, figury świętych, płaskorzeźby z motywami religijnymi. Jego wielkim marzeniem było wyrzeźbienie drogi krzyżowej. Zamysł ten udało się zrealizować połowicznie, zakończył bowiem prace nad cyklem płaskorzeźb na czterech stacjach, które stoją teraz u jego brata, Jacka, w jego Izbie Szewstwa w Strzelcach Opolskich.
- Kto co sobie zamówi, jestem w stanie wszystko wykonać - przekonuje. - Nie wiem, skąd mam taki dar. Koledzy się mnie pytają, jak to robię, że tak rysuję, a ja odpowiadam, że biorę papier i ołówek i robię. Kiedy pytają, jak to jest możliwe, że tak rzeźbię, też mówię, że nie wiem. Po prostu mam taki dar. Nikt mnie tego nie uczył, wszystkiego nauczyłem się sam, metodą prób i błędów.
Mówi się o nim, że jest twórcą ludowym
A wszystko zaczęło się od tego, że ponad trzydzieści lat temu, gdy mieszkał jeszcze w bloku, przyszła do niego koleżanka z pytaniem, czy skoro tak ładnie maluje, to będzie w stanie wykonać szopkę dla jej znajomego z Niemiec. Wtedy zaczął też zbierać niezbędne narzędzia.
- I tak klocek do klocka, dłutko do dłutka, zrobiłem tę szopkę - opowiada. - Wyszlifowałem ją, wypicowałem, robiłem to w tej mojej małej kuchni. W tamtym czasie poznałem twórcę ludowego z Gogolina, który był swego czasu wiceprezesem Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie. I on przyjechał do mnie, zobaczył moją szopkę, przyznał, że jest piękna i od razu zapytał, po co ją wyszlifowałem. Stwierdził, że w rzeźbie powinna być widoczna praca dłuta. Jeżeli nie widać cięć, to wygląda to jak zrobione z modeliny, a nie wyszarpane w drewnie, a twórca ludowy musi być autentyczny. No i musiałem wszystko poprawiać.
Klientowi szopka się spodobała, nie dogadał się jednak z jej autorem co do ceny.
- Chciał dać mi za nią 20 marek - pan Wacław jeszcze dziś oburza się na wspomnienie tamtej sytuacji. - No i ostatecznie wolałem oddać ją za darmo do galerii w Lublinie prowadzonej przez Stowarzyszenie Twórców Ludowych, do którego zresztą należę.
Malowanie za to już porzucił, choć kiedyś malował nawet ikony.
- Brat mnie namawia, żebym coś tam jeszcze namalował, ale mnie się już nie chce - przyznaje z rozbrajającą szczerością.
Choć często określany jest jako twórca ludowy, to sam się za takiego nie uważa.
- Nie obrażam się, kiedy nazywają mnie twórcą ludowym - zapewnia. - Przeciwnie - bardzo chciałbym robić typowe, ludowe motywy, ale, choćby nie wiem co - nie umiem.
Dlatego rzeźbi wizerunki świętych zgodnie z utrwalonym kanonem. Jego święci nie przypominają typowo ludowych świątków. I trzyma się metody, którą przekazał mu starszy kolega po fachu, że cokolwiek tworzy, musi to być odzwierciedlenie jego wewnętrznej wizji, że ma to robić po swojemu.
- Sztuka nie może przypominać supermarketu, do którego klient przychodzi i wybiera spośród dziesiątek podobnych produktów - stwierdza. - Rzeźba to zawsze jest moja wizja. Pod tym względem jestem bezkompromisowy. Robię, tak jak robię i nie ulegam zachciankom innych ludzi.
Tym bardziej, że rzeźbiarstwo to pracochłonne zajęcie. Wydłubanie figury standardowych rozmiarów zajmuje mu ok. pięciu dni pracy po 9-10 godzin.
- To nie jest łatwe ani proste. Ale w tym tkwi właśnie cała przyjemność.Tym bardziej, że mam ten komfort, że rzeźbię, kiedy mam ochotę.
Zdarza mu się wystawiać swoje rzeźby, ale musi je na takie okazje wypożyczyć od znajomych, bo w domu ich nie trzyma. Wszystko robi na zamówienie. Aktualnie pracuje nad przedstawieniem kościoła w Kadłubie, rzeźbi trzy krzyże na zamówienie i wspomnianą już wcześniej Ostatnią Wieczerzę.
- To jest płaskorzeźba wypełniona szczegółami. Są tam przedstawione talerze, kielichy, cała ta biesiada. Oni tam sobie siedzą, a ja muszę wszystko po nich posprzątać - śmieje się.
Potrafi też dać rzeźbie drugie życie, naprawiając uszkodzone figury.
- Kolega przyniósł mi kiedyś figurę Jezusa, który nie miał rąk. No to dorobiłem mu te ręce i teraz jest kompletny. Suwmiarką mierzyłem te ręce, żeby pasowały. Mam też Matkę Boską zrobioną z gliny i ona też ręce straciła. Zrobiłem szablon z papieru, wydłubałem w drewnie i przykleiłem jej ręce. Trzeba do tego wszystkiego cierpliwości, dlatego irytuje mnie, kiedy potencjalni klienci po podaniu ceny, mówią mi, że drogo. Ludzie nie zdają sobie sprawy, ile jest roboty przy takiej rzeźbie, ile trzeba na nią poświęcić czasu, ile trzeba cierpliwości - podsumowuje.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze