Tatjana i Swietlana przyjechały do Domu Pielgrzyma na Górze św. Anny ze środkowej Ukrainy.
- Początkowo u nas było jeszcze spokojnie, ale obawiałam się, że działania wojenne bardzo szybko dotrą i do nas - mówi Swietlana.
- Pierwsze informacje otrzymaliśmy z mediów, że wybuchła wojna i zostaliśmy zaatakowani. Wzbudziły w nas strach. Chciałam zostać na Ukrainie, ale gdy zaczęły się pierwsze alarmy przeciwlotnicze, zdecydowałam, że czas uciekać - dodaje Tatjana.
Na Ukrainie Tatjana zostawiła teściową i całą rodzinę męża. Pracowała jako sprzedawczyni w sklepie, jej dzieci są już prawie pełnoletnie, bardzo nie chciały wyjeżdżać, zostawiać swoich przyjaciół...
Wdzięczne za okazaną pomoc
Swietlana w domu zajmowała się z 6-letnią córką i 17-letnim synem. Teraz obie panie przebywają w Domu Pielgrzyma, gdzie znalazły schronienie. Mężowie kobiet pracują jako kierowcy w jednej z firm w Dolnej.
Podróż do Polski to nie była lekka droga.
- Do granicy od nas jest 1000 km, dwa dni jechałyśmy do Lwowa pociągiem. Na terenie dworca są policja, wojsko oraz wolontariusze, którzy chronią cywilów - opowiadają.
Do Katowic dostały się same, a z Katowic odbierali ich koledzy z firmy z Dolnej.
Kobiety chcą wrócić na Ukrainę. - Tylko czy to będzie jeszcze nasza Ukraina? - zastanawiają się.
Są bardzo wdzięczne za okazaną pomoc i dach nad głową. Chętnie sprzątają i pomagają obsłudze, by przynajmniej swoją pracą podziękować za dobre serca Polaków.
Kolejowa loteria
Maryna wraz ze swoją córką przyjechała na Górę św. Anny z Kijowa. Tam była nianią, a hobbystycznie zajmowała się dekoracją wyrobów cukierniczych. Gdy wybuchła wojna, uciekła, by ratować dziecko.
- Od samego początku Kijów był ostrzeliwany. Bardzo dużo ludzi uciekało, nam udało się wsiąść do pociągu do Lwowa. Staliśmy 11 godzin jeden przy drugim - opowiada.
Ukraińska kolej stara się podstawiać pociągi, ale można czekać wiele godzin na stacji i nie wsiąść do pociągu, bo nie ma miejsc.
We Lwowie Maryna z dzieckiem spała u znajomych, z pomocą przyjaciół dotarła na granicę.
- Pokonaliśmy ją na piechotę, wolontariusze pomogli nam zorganizować transport. Mąż został, bo nie mógł wyjechać, ale mamy ze sobą kontakt. Mówi, że w Kijowie to już nie są pojedyncze wybuchy, tylko cały czas jest bombardowanie - opowiada kobieta ze łzami w oczach. - Wielu moich znajomych z Kijowa żyje w metrze, w nieludzkich warunkach.
Córka Maryny na Ukrainie uczyła się w szkole waldorfskiej, by mogła kontynuować naukę, kobiety chcą wyjechać do Niemiec, gdzie jest dużo tego typu placówek. Rodziny z Niemiec zaoferowały im już swoją pomoc.
Dom Pielgrzyma na Górze św. Anny nie ma wolnych miejsc
Kobieta przyznaje, że do końca miała nadzieję, że to wszystko minie i nie będzie musiała uciekać.
Ukraińcy kontaktują się ze swoimi rodzinami, znajomymi przez portale społecznościowe i informują pozostałych na Ukrainie, że jest takie miejsce w Polsce, jak Góra św. Anny i Dom Pielgrzyma, gdzie mogą przyjechać i zostanie im udzielona pomoc.
Dom może przyjąć do 200 osób.
- A jeśli będą większe potrzeby, będziemy dalej myśleć - deklaruje franciszkanin, brat Dominik.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze