- Dawno, dawno temu, była w Polsce inflacja - tak babcie zaczynały niedawno bajki o życiu w końcowej fazie socjalistycznej ojczyzny. - Ceny rosły każdego dnia, a wartość pieniądza była niższa i niższa – opowiadały.
Dzieci ze zrozumieniem kiwały głową, bo wiedziały, że babcia tylko bajki opowiada, a takie zjawiska widuje się tylko w filmach historycznych z lat 30. i w reportażu z Wenezueli. Jednak inflacja dotknęła i obecne pokolenie. Dwa lata zamrożenia życia z ciągłym doładowywaniem papierowych pieniędzy w gospodarkę i gwałtowne podwyżki cen energii nie mogły w końcu doprowadzić do innego efektu.
Oficjalne wskaźniki mówią, że w grudniu 2021 roku ceny do analogicznych z grudnia 2020 wzrosły o 8,6 proc. Oznacza to, że właśnie o tyle zbiednieliśmy w ostatnim okresie, lecz część ekonomistów twierdzi, że jest to wersja wygładzona i przekroczyliśmy już magiczną barierę 10 proc.
Najgorsze jest to (jak wynika z przewidywań analityków banku PKO), że takie wzrosty cen utrzymają się na podobnym poziomie zarówno w roku 2022, jak i 2023. Zjawisko to nie dotyczy jedynie Polski. Ostatnie dwa lata pandemii plus zawirowania na rynku energetycznym dały popalić wszystkim i ceny rosną na całym świecie.
Polski Ład, polski VAT
Inflacja nie jest procesem, którym można sterować odgórnie albo tym bardziej go tak po prostu powstrzymać. Przypomina sanie, które wypadły z drogi i pędzą po stoku. Woźnica może próbować je zatrzymać butem, ale efekty zwykle są marne, a i nogę można przy okazji uszkodzić.
Mniej więcej taką rolę przyjął polski rząd, rezygnując z pobierania podatku VAT od większości artykułów żywnościowych i paliwa, co ma zmniejszyć ceny podstawowych towarów i spowolnić inflację. Przy okazji jednak państwo odnotuje mniejsze wpływy do budżetu.
Obniżenie VAT-u do zera nie jest w Europie wcale powszechną praktyką. A gdy porówna się poziom podatków, można stwierdzić, że i tak do tej pory jedliśmy tanio. W Polce obowiązuje podatek od towarów i usług zwany po prostu VAT na poziomie 23 proc. Wbrew obiegowym opiniom nie jest to górna granica. Unia Europejska zasadniczo nie określa, jak wysoki może być VAT. Odgórnie narzuconym limitem jest jego dolna granica, która wynosi 15 proc. Większość krajów UE ma podatek na podobnym poziomie co Polska, choć widać tu stawki znacznie niższe (np. Luksemburg – 17 proc.) i wyższe (np. Chorwacja – 25 proc.).
Niemal każde z państw stosuje jednak obniżony VAT na podstawowe produkty spożywcze. Wyjątkiem jest Dania, która w ogóle nie stosuje obniżonej stawki tego podatku, a w dodatku ma go na rekordowym poziomie 25 proc. Obniżony VAT na Węgrzech na żywność wynosi 18 proc., w Czechach – 15 proc., Portugalii - 13 proc., Niemczech – 7 proc., Francji - 5,5 proc. Na tym tle Polska wypada nieźle, bo w naszym kraju za żywność i napoje bezalkoholowe płacimy 5 proc. podatku VAT. Taniej zjemy już tylko w niektórych krajach EU, np. w Hiszpanii (4 proc. podatku VAT) czy Chorwacji (stawka 0 proc.).
Do tej pory żywność w Polsce należała więc do jednej z najtańszych i obniżenie obowiązującej do tej pory stawki do "0" niewiele zmieni. Ile dokładnie?
„Stówa” Kowalskiego
Niewiele osób prowadzi dokładny rejestr domowych wydatków, więc przeciętnemu zjadaczowi chleba trudno też stwierdzić, ile wydał na żywność w danym roku. Na szczęście dysponujemy w miarę dokładnymi danymi statystycznymi Głównego Urzędu Statystycznego.
Według wyliczeń, przeciętny Polak w 2021 roku wydał miesięcznie na żywność 323 zł. Biorąc poprawkę na obecny wskaźnik inflacji, można założyć, że miesięczny wydatek na żywność osiągnie w obecnym roku około 350 złotych.
Proste wyliczenie. W skali miesiąca 5 proc. z tej sumy to 17 złotych i 50 groszy. Zerowy VAT na produkty spożywcze obowiązuje od 1 lutego do 31 lipca, a więc przez pół roku. W tym czasie w wydatki na podstawowe artykuły żywnościowe przeciętnego Polaka powinny zmniejszyć się o 105 złotych. W wypadku 4-osobowej rodziny jest to już suma zauważalna, bo 420 złotych.
Problem tylko w tym, na ile teoria spotyka się z praktyką.
Piękne etykiety
Po zapowiedziach rządu o obniżeniu VAT-u dało się zaobserwować specyficzne zjawisko. Wiele sklepów i sieci dyskontów podniosło nieznacznie ceny, by w okolicach 1 lutego obniżyć je o 5 proc. Często można przy tym natknąć się przy towarach na dokładną informację, o ile teraz tańszy jest chleb czy jajka.
W związku z podejrzeniem takich praktyk zapowiadane są kontrole Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, których następstwem mogą być gigantyczne kary sięgające 10 proc. rocznych obrotów danej sieci, co w niektórych przypadkach oznacza nawet 10 miliardów złotych.
Problem w tym, że dla nas, przeliczających przy zakupach każdą złotówkę, niewiele to już zmieni. Koniec końców to przeciętny klient zapłaci za wciąż rosnącą inflację.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze