Ktoś utopił szczenięta w rzeczce pod Barutem. Jedno udało się uratować
- Usłyszałyśmy piski, po przeszukaniu okolicy okazało się, że to do połowy zanurzony w wodzie, maleńki, ślepy szczeniaczek tak płacze. Miał szczęście, że utknął w trawie przy brzegu i że my się zjawiłyśmy. Ktoś chwilę przed nami pozbył się go, zostawił na śmierć. Kim trzeba być, żeby tak postąpić? - pyta retorycznie pani Anna.
Kobiety zawiozły pieska do przychodni weterynaryjnej w Pyskowicach, gdzie tamtejsza lekarka zajęła się nim - bez opłat i pomimo wolnego dnia. Kiri - bo tak została nazwana znajda mieszcząca się w ludzkiej dłoni - przygarnęły Anna i Maja Fojt. Karmią ją smoczkiem. Historia, którą opisały na Facebooku, zbulwersowała wiele osób. Tym bardziej, że niecałe trzy tygodnie później okazało się, że ten kto próbował utopić Kiri, wrzucił do rzeki więcej szczeniaków. 20 listopada niemalże w tym samym miejscu na powierzchnię wody wypłynęły trzy ciała nieżywych piesków. A mogło ich być jeszcze więcej, bo mogły spłynąć dalej z nurtem. Sprawę opisano szczegółowo na facebookowym profilu Jemielnica Pomaga.
Utopienie psów - tak samo dorosłych, jak i dopiero urodzonych - to przestępstwo ścigane z urzędu, zagrożone 3 latami więzienia. W podobnych przypadkach policji niejednokrotnie udawało się ustalić sprawców. Póki co nie zostało wszczęte postępowanie, ale ze słów rzeczniczki strzeleckiej policji wynika, że będzie: po sprawdzeniu tej informacji.
- Nikt nie stawił się na policję celem zawiadomienia w sprawie martwych szczeniąt ani o uratowanym szczeniaku w tej sprawie, nikt nie zgłaszał też o tym dzielnicowemu - mówi Dorota Janać, oficer prasowy strzeleckiej komendy policji. - Policjanci będą rozmawiać ze świadkami.
Nie wiadomo, co będzie dalej z malutką Kiri.
- Myślałyśmy, że ją odkarmimy i będziemy jej szukać domu, ale karmiąc dzień po dniu takiego oseska, człowiek się mocno przywiązuje, nie wiem, czy będziemy umiały ją oddać, to trudna decyzja - mówi pani Anna. - A jest u nas dodatkowo jeszcze jeden szczeniak, któremu też uratowałyśmy życie. Nazwałyśmy go Jami, bo ocaliłyśmy go z lisiej jamy. On, jego braciszek i mama to też ofiary ludzkiego okrucieństwa.
Matka Jamiego była w mocno zaawansowanej ciąży, gdy ktoś wyrzucił ją z samochodu na drodze. To było pod Kotulinem. Kilometr od granicy z województwem opolskim. Ale auto jechało od strony opolskiej. Suka oszczeniła się w lisiej norze, szczenięta tam nie przeżyłyby mrozów. Pani Anna z córką i jeszcze paroma zaangażowanymi osobami zorganizowały akcję łapania piesków. Z pierwszym ze szczeniaków udało się na początku października, z drugim dużo później, a z matką dzień przed znalezieniem Kiri w rzece! Brat Jamiego - Nori - został szybko adoptowany, a dla Abi - bo tak nazwano sukę - domu szuka stowarzyszenie Strzelce Zwierzętom. Największy problem jest jednak z Jamim, bo miał niesprawne dwie łapki. Ale jedna już jest całkiem wyleczona, a druga też ma być taka po kilku operacjach. Pierwsza już za nim. Potrzebuje jeszcze dwóch. Dlatego pani Anna założyła zbiórkę publiczną dla obojga uratowanych szczeniaków na portalu zrzutka.pl pod nazwą "Szczeniaczki: Jami z lisiej nory i Kiri z rzeki". Założony cel to 5 tys. zł. Głównie na leczenie, ale również m.in. na koszty specjalistycznej karmy dla szczeniąt i odżywek, szczepień itp.
- To są niestety duże koszty, ale muszą zostać poniesione. Niepełnosprawnego pieska nikt nie chciał, a po operacjach Jami odzyska pełną sprawność, już jest z nim dużo lepiej - mówi Maja Fojt. - Za oba psiaki czujemy się odpowiedzialne, bo uratowałyśmy im życie. Bez pomocy finansowej nie damy jednak rady zapłacić za kolejne operacje Jamiego, dlatego mocno liczymy na ludzi o dobrych sercach.
Przypadek wyrzucenia ciężarnej suki z auta na drodze też mógłby być zakwalifikowany jako znęcanie się nad zwierzęciem i ścigany. Tu jednak musiałaby się tym zająć już śląska policja.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze