Anna Plewa: Za rok wybory samorządowe, czy podjął pan decyzję o starcie?
Józef Swaczyna: Mam jeszcze czas na decyzję.
Skąd to niezdecydowanie?
– Na stanowisku starosty jestem już długo, być może nadszedł czas, żeby trochę odpocząć, ale ostatecznej decyzji póki co nie podjąłem. Daje sobie jeszcze chwilę na namysł.
Czy pana zdaniem, dla radnych i włodarzy powinny być ograniczenia w pełnionych funkcjach, np. na dwie kadencje lub więcej, czy nie?
– Całym sercem jestem za tym, żeby mieszkańcy wybierali starostę w bezpośrednich wyborach, tak, jak wybierają wójtów i burmistrzów. Mandat do sprawowania władzy jest wtedy znacznie większy. Najlepszym, moim zdaniem, rozwiązaniem byłaby sześcioletnia kadencja starosty. Sześć lat sprawowania urzędu pozwala na zupełnie inne, odważniejsze podejście do trudnych tematów, które każdy starosta musi rozwiązywać. Cztery lata to zdecydowanie za krótko. Zwłaszcza, jeśli stanowisko obejmuje osoba bez doświadczenia w samorządzie. Wówczas, przez pierwszy rok nabiera doświadczenia, w drugim zaczyna śmielej podejmować trudne decyzje, a w trzecim roku już musi hamować, żeby nie narazić się ludziom przed wyborami. A mając sześć czy nawet siedem lat na działanie, może wraz ze współpracownikami podejmować trudne tematy i wprowadzać rozwiązania, które dają efekt czasem po kilku latach. Czteroletnia kadencja wyklucza możliwość podejmowania trudnych, często niepopularnych decyzji. Uważam, że samorządy muszą mieć przestrzeń do realizowania pomysłów, które później zweryfikują wyborcy.
Czy zdarzyło się Panu zrobić coś wbrew powszechnej opinii i woli mieszkańców, bo Pana zdaniem tego wymagał interes powiatu?
– Starosta i samorząd powiatowy działa na trochę innych zasadach, niż samorządy gminne i marszałkowskie, ponieważ 80 proc. pieniędzy, którymi dysponujemy, to pieniądze znaczone, a na inwestycje zostaje nam tylko 20 proc. Te 80 proc. to fundusze na oświatę, opiekę społeczną, Powiatowy Urząd Pracy, Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. A 20 proc., które zostaje, musi wystarczyć na funkcjonowanie starostwa i np. na inwestycje drogowe. Oczywiście, pozyskujemy bardzo dużo pieniędzy europejskich, ale przez ostatnie dwa, trzy lata samorządy są tak mocno duszone przez rządzących, że boję się kolejnego rozdania z funduszy europejskich. Bo może okazać się, że zwyczajnie zabraknie nam wymaganych 15 proc. wkładu własnego. A oczekiwania mieszkańców w sferze drogowej są niesamowite. Zresztą, ludzie mają rację, ponieważ samorząd powiatowy stoi na czterech filarach: opiece społecznej, służbie zdrowia, oświacie i właśnie drogach. Jakie drogi są, każdy widzi, ale ich stan to absolutnie nie jest wina samorządów. To też pokłosie błędów legislacyjnych czy raczej niestosowania się niektórych samorządów do obowiązujących legislacji.
Czyli największą bolączką powiatu są drogi?
– Oczywiście. Pamiętajmy, że kiedy powstały samorządy gminne, to brały sobie z infrastruktury drogowej tylko to, co im pasowało. Kiedy między 1990 a 1998 rokiem reaktywowano powiaty, stały się one śmietniskiem, do którego trafiły wszystkie drogi, których gminy nie chciały. Jest taka ustawa z 1985 roku o drogach publicznych, która mówi, co stanowi drogę powiatową. Do dróg powiatowych zalicza się więc drogi stanowiące połączenia miast będących siedzibami powiatów z siedzibami gmin i siedzib gmin między sobą. Praktycznie jeden czy dwa ciągi dróg w gminie to, według przepisów, drogi powiatowe. W Strzelcach mam kilkanaście ulic po 200, 300 metrów, które według przepisów są drogami powiatowymi. Drogi łączące sołectwa też zostały uznane za powiatowe. W związku z tym, musimy angażować się w naprawy niewielkich dróg, a pieniędzy na te remonty wciąż jest za mało. Na dodatek w ostatnich latach zostaliśmy pominięci w Polskim Ładzie, z którego nie dostaliśmy ani złotówki. A są powiaty pisowskie, które dostały po 20 mln zł. Powody takich decyzji są w sposób oczywisty polityczne, inaczej nie można tego nazwać. Tymczasem mieszkańcy oczekują remontów dróg, na które my zwyczajnie nie mamy wystarczających środków. Powinniśmy mieć średnio 25 do 30 mln zł rocznie na drogi, a mamy około 8-9 mln zł i to w porywach, jak dobrze pójdzie, i głównie dzięki temu, że pozyskujemy pieniądze z różnych stron.
Jak się lepiej sprawuje urząd, mając silnych czy słabych oponentów?
– Nie narzekam na moją radę powiatu, bo wraz z radnymi tworzymy wspólną politykę. To są ludzie bardzo doświadczeni, ze zrozumieniem podchodzą do wielu spraw i, zasadniczo, to, co zarząd proponuje radzie, jest przez nią akceptowane. Nie boję się też kontaktu z mieszkańcami, ani głosów krytycznych.
A jak radzi Pan sobie z krytyką czy nawet hejtem, zwłaszcza internetowym?
– W życiu staram się kierować zasadą prof. Bartoszewskiego, że przede wszystkim warto być przyzwoitym. Dlatego nie obawiam się konfrontacji z osobami, które mają inne zdanie niż ja. A ci, którzy hejtują innych, to, moim zdaniem, ogromni frustraci, którym brak odwagi, a w internecie mogą pisać, co im się żywnie podoba, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Mam dość grubą skórę, więc specjalnie mnie to nie rusza. Uważam, że to, iż najwięcej hejtują ludzie, którzy kompletnie nie znają danego tematu, np. nie odróżniają drogi gminnej od powiatowej, to porażka tych 30 lat wolności, kiedy nie potrafiliśmy wychować społeczeństwa obywatelskiego. Dzisiaj obywatela nie interesuje samorząd, to, co się dzieje w jego gminie, to, co nazywamy patriotyzmem lokalnym. To jeszcze relikt komunizmu, kiedy władza myślała za obywateli, wyręczała ich. Zrodziło to postawy roszczeniowe i brak zainteresowania najbliższym otoczeniem. Społeczeństwa obywatelskiego strasznie nam brak, a to jest podstawa zdrowego państwa.
Czy pełnienie funkcji publicznej pochłania całe życie, nie zostawiając miejsca na prywatne, z jego wcześniejszymi pasjami i zainteresowaniami?
– Od samego początku starałem się być bardzo blisko ludzi i do pandemii, bo pamiętajmy, że ona sporo w relacjach międzyludzkich zmieniła, zasadniczo wolnych sobót i niedziel nie miałem. Zawsze w weekendy odbywały się ważne spotkania czy wydarzenia. Na szczęście, kocham tę pracę i mam z niej satysfakcję, więc nie traktuję tej ciągłej dyspozycyjności w kategoriach opresji. Niestety, tę pracę wykonuje się trochę kosztem rodziny. Jak ze wszystkim w życiu: coś za coś. A że oprócz pełnienia funkcji starosty mam wiele innych zajęć, udzielam się w OSP, Bractwie św. Józefa, w mniejszości niemieckiej, to na odpoczynek raczej nie mam szans. Ale nie narzekam. Raczej podejrzewam, że może mi być ciężko wytrzymać na emeryturze, kiedy już się na nią udam.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze