Poczucie dyskryminacji jest tym silniejsze, iż inne języki mniejszościowe będą nauczane na dotychczasowych zasadach. Zmniejszenie - tylko w tym roku - o blisko 40 mln zł subwencji na nauczanie języków mniejszości w Polsce (inicjatorem cięcia subwencji jest Janusz Kowalski, opolski poseł Solidarnej Polski) dotknie wyłącznie tych, którzy chcą się uczyć niemieckiego.
Cięcia także w powiecie strzeleckim
O tym, że problem nie jest sztuczny, można się przekonać na przykładzie kilku zaledwie gmin powiatu strzeleckiego.
Wójt gminy Jemielnica Marcin Wcisło obliczył, że na jego terenie cięcia dotkną 405 uczniów, liczba lekcji zmniejszy się tygodniowo o 44, finansowanie oświaty w gminie zredukowane zostanie o ponad milion złotych, zaś etaty germanistów trzeba będzie obciąć o 2,7.
Norbert Koston, burmistrz Kolonowskiego, szacuje liczbę uczniów, którzy stracą po dwie lekcje niemieckiego tygodniowo, na około 200. Subwencja spadnie o co najmniej 300 tysięcy złotych. Zagrożone są także nawet trzy nauczycielskie etaty.
- Subwencja na nauczanie niemieckiego jako języka mniejszości nie jest przeznaczana wyłącznie na wydatki związane z lekcjami tego języka - przypomina burmistrz. - Pomaga w utrzymaniu szkoły w ogóle i służy wszystkim uczniom. Jej obcięcie jest szczególnie dotkliwe w sytuacji, gdy koszty energii elektrycznej wzrosły o 80 procent, zaś gazu o około 170 procent. Nie wykluczam, że autorom cięć chodzi nie tylko o nauczanie niemieckiego. Jeśli szkoły będą miały kłopoty, odium spadnie na nas, samorządowców z mniejszości niemieckiej. Taki argument w kampanii wyborczej łatwo będzie wyciągnąć.
Burmistrz Ujazdu, Hubert Ibrom, podkreśla, iż w szkołach w Ujeździe, Jaryszowie i Olszowej na łączną liczbę 487 uczniów 310 korzysta z lekcji niemieckiego jako języka mniejszości. Zmniejszenie subwencji tylko w tym roku (od września do grudnia) zmniejszy kwotę na funkcjonowanie szkół o 260 tysięcy. Także tutaj około trzech nauczycielskich etatów zostało zagrożonych.
- Prawdziwy problem możemy mieć w przyszłym roku, kiedy cięcia będą dotyczyły nie czterech miesięcy, ale całego roku szkolnego - mówi burmistrz. - Dotychczas łączna subwencja oświatowa wynosiła u nas 1,5 mln zł. Zmniejszy się ona radykalnie. Staniemy przed ogromnym problemem zarówno w Olszowej, jak i w Jaryszowie. Zapewniam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zarówno zajęcia z języka mniejszości, jak i same szkoły utrzymać.
- Analizujemy, co możemy zrobić, aby zachować - mimo cięć - liczbę zajęć z niemieckiego na dotychczasowym poziomie - przyznaje burmistrz Leśnicy, Łukasz Jastrzembski. - Edukacja jest zadaniem własnym gminy. Obecnie języka mniejszości uczy się w 22 klasach, z 66 godzin lekcyjnych od września zostaną 22. Zagrożone jest 2,5 etatu dla germanistów.
Przeciwko takim działaniom protestują liderzy mniejszości niemieckiej. Siódmego lutego w opolskiej siedzibie Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce odbyła się z ich udziałem konferencja prasowa. Uczestniczył w niej także prof. Bernd Fabritius, pełnomocnik rządu Niemiec ds. mniejszości narodowych i wysiedleńców.
Dyskryminacja jednej grupy
- Data 4 lutego zapisze się w historii RP jako dzień, w którym po raz pierwszy po 30 latach od przyjęcia przez Polskę systemu demokratycznego, zapisano w prawie dyskryminację jednej grupy polskich obywateli ze względu na ich narodowość - mówił Bernard Gaida, przewodniczący zarządu VdG. - Obniżenie o 40 mln zł subwencji na nauczanie języka mniejszości ma dotknąć wyłącznie mniejszość niemiecką. Uważam, że musimy bronić przed dyskryminacją siebie, ale i bronić Polskę przed tak zdecydowanym pogorszeniem wizerunku wobec własnych obywateli, jak i na zewnątrz. 300 tysięcy członków mniejszości niemieckiej zostało zepchniętych do drugiej kategorii obywateli RP - podkreślił Bernard Gaida.
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło - mówi przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim, Rafał Bartek - Liczymy wciąż na dialog, ale po opublikowaniu rozporządzenia ministra Czarnka, ten dialog stał się trudniejszy. Mówię nie tyle jako działacz, ile jako ojciec wychowujący dwie córki dwujęzycznie. Mówiłem im wiele razy z wielką dumą i radością, że sam nie mogłem tego doświadczyć, bo wychowywałem się jeszcze w PRL-u. Język niemiecki w przestrzeni publicznej był zakazany, a moi rodzice bali się ze mną po niemiecku rozmawiać. Do głowy by mi nie przyszło, że moje dzieci doświadczą tego, że z trzech godzin nauczania niemieckiego dwie się im zabierze, bo ktoś nie lubi Niemców. Ten ktoś zabiera szanse edukacyjne dzieciom, młodemu pokoleniu, chociaż gospodarka potrzebuje pracowników znających niemiecki. A swoboda podróżowania, przekraczania granic wręcz domaga się, by uczyć się języków. Mam ogromną nadzieję na refleksję, na dialog, na opamiętanie. Na zmianę retoryki wynikającej z nieporozumienia. Mam ogromną prośbę do polityków, by nie uprawiali polityki kosztem dzieci.
Zarząd VdG opublikował tego samego dnia oficjalne stanowisko, protestując przeciw złamaniu - przez rozporządzenie MEN - m.in. Konstytucji RP oraz ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych.
- Jako obywatele RP, którzy swoimi podatkami współtworzą budżet państwa, posiadający te same prawa i obowiązki jak inni obywatele zarówno należący do większości jak i należący do grup mniejszości narodowych i etnicznych, przekonani o słuszności swego oburzenia zastosowaną wobec nas dyskryminacją, oczekujemy wycofania z obiegu prawnego zmiany z 4 lutego 2022 - czytamy w dokumencie podpisanym przez Bernarda Gaidę. - Informujemy, że czujemy się uprawnieni i zmuszeni decyzjami władz do zastosowania wszelkich dostępnych środków prawnych, medialnych i społecznych w kraju i za granicą w celu przywrócenia wobec nas porządku konstytucyjnego - wzywamy także instytucje europejskie oraz rządy państw członkowskich Rady Europy, OBWE, Unii Europejskiej, a zwłaszcza rząd Niemiec o podjęcie możliwych działań w stosunkach międzynarodowych oraz bilateralnych.
Pełnomocnik rządu Niemiec, prof. Bernd Fabritius przyznaje, że czuje się zaskoczony dyskryminującym Niemców w Polsce rozporządzeniem. Wyraził ubolewanie, że powstało ono na podstawie fałszywych przesłanek i informacji.
- Rzekomo edukacja językowa Polek i Polaków w Niemczech nie jest finansowo wspierana i to zdecydowało o drastycznym cięciu lekcji niemieckiego dla mniejszości niemieckiej w Polsce - mówił. - To jest stanowisko z gruntu fałszywe. Polacy w Niemczech powinni się swojego języka uczyć, język jest bowiem istotną częścią tożsamości. Poszczególne niemieckie landy wydają z pieniędzy podatników na nauczanie języka polskiego łącznie ponad 200 mln euro. Tylko w szkołach ponadpodstawowych uczy się w Niemczech języka polskiego blisko 15 tysięcy osób. A przecież jest on nauczany także w przedszkolach i w szkołach podstawowych. Zajęcia odbywają się wszędzie, gdzie tylko jest na nie zapotrzebowanie.
Odwetu nie będzie
Prof. Bernd Fabritius zapewnił, że strona niemiecka nie planuje w reakcji na rozporządzenie MEN cięć pieniędzy na nauczanie języka polskiego.
- Oświadczam, że tego nie zrobimy - zapewnił - bo byłby to fundamentalny błąd, którego skutki uderzyłyby w młode pokolenie. Jest dla nas oczywiste, że Polki i Polacy w Niemczech będą się swego języka uczyć nadal. Nie doznając przy tym żadnej szkody ani ograniczenia. Każdy, kto szkodzi edukacji młodego pokolenia, szkodzi przyszłym pokoleniom. I dlatego, oczywiście, my w Niemczech będziemy nadal uczyć języka polskiego jako języka pochodzenia mieszkających tam Polaków; nie myślimy o podejmowaniu kroków takich jak te, które zostały podjęte tu w Polsce, być może z powodu błędnych informacji.
Minister podkreślił, że członkowie mniejszości niemieckiej są bardzo lojalnymi obywatelami Polski.
- Tym silniej dyskryminacja ich rani - mówił. Wyraził nadzieję na powrót do rozmów w ramach polsko-niemieckiego okrągłego stołu i na wyjaśnienie wszystkich nieporozumień.
Na 22 lutego zaplanowano spotkanie prof. Fabritiusa i ambasadora Niemiec w Warszawie z polskim ministrem edukacji i z wiceministrem spraw zagranicznych. Będzie w nim uczestniczył poseł mniejszości niemieckiej Ryszard Galla.
- Na poziomie Sejmu kwestia zredukowania dotacji jest zamknięta - przyznaje poseł. - Ustawa budżetowa została przyjęta bez poprawek Senatu i prezydent RP już ją podpisał. Ale my nie spoczniemy. Będziemy w dalszym ciągu zabiegać o to, by obecny stan dyskryminacji odwrócić. Minister Czarnek napisał mi w wiadomości SMS, że do września jest jeszcze trochę czasu na prowadzenie rozmów.
Z propozycją rozmów o poprawie sytuacji mniejszości wystąpiła także Anna Zalewska, obecnie europosłanka, a w latach 2015-2019 minister edukacji narodowej. Do spotkania posłanki PiS z przedstawicielami MN Ryszardem Gallą i Rafałem Bartkiem doszło w ubiegłą sobotę. Jej uczestnicy umówili się nie komentować publicznie ich przebiegu.
Trudno nie zauważyć, że głosy choćby tylko cicho podtrzymujące nadzieję na powrót do dialogu i szukania wyjścia z impasu płyną od polityków Prawa i Sprawiedliwości. Dotychczas - także w regionie - mówili oni o kwestii nauczania niemieckiego równie twardym tonem jak Janusz Kowalski i inni politycy Solidarnej Polski. Być może ktoś jednak zauważy, że wcale niemało - zwłaszcza starszych - członków mniejszości niemieckiej głosowało w wyborach do Sejmu na Prawo i Sprawiedliwość, a raczej na programy socjalne tej partii. Do niuansowania postaw polityków PiS-u mogą się też przyczyniać głośne zgrzyty między koalicjantami wynikające ze sporów na poziomie Warszawy i Brukseli. By wymienić tylko opolskiego europarlamentarzystę Patryka Jakiego, który kilka dni temu otwarcie deklarował, iż wstydzi się oddania głosu na Andrzeja Dudę. Zarzucił przy tym prezydentowi RP wprowadzanie chaosu i osłabianie państwa.
Przedstawiciele mniejszości niemieckiej nie chcą tych kwestii komentować. Przyznają, że liczą nie na rozpad rządu, ale raczej na rozsądek rządzących. Na refleksję, że nie da się prowadzić polityki kosztem 50 tysięcy dzieci.
- Szczególnie źle się stało, że wytoczono przeciwko nam takie armaty i jeszcze wzięto uczniów jako zakładników w momencie, gdy w Niemczech dopiero tworzy się nowy rząd - uważa Rafał Bartek. - Jego członkowie jeszcze nie zdążyli poznać swoich polskich partnerów, ale już wiedzą, że po stronie polskiej są pretensje. Trudno prowadzić negocjacje, kiedy się zaczyna od obrażania się i emocji. Mam nadzieję, że w zaciszu gabinetów wciąż szuka się wyjścia z tego impasu.
Obecna sytuacja edukacyjna mniejszości niemieckiej przyniosła sporo głosów poparcia zarówno od znaczących postaci życia publicznego, jak i instytucji.
- Choć Niemcy nie uznają Polaków za mniejszość narodową, to na poziomie landów wspierają nauczanie języka polskiego i przekazują na to środki publiczne. Jest więc kłamstwem stwierdzenie, którym posługują się nasi politycy, że na naukę polskiego Niemcy nie przekazują ani euro - napisał w felietonie na łamach „Rzeczpospolitej” katolicki publicysta Tomasz Terlikowski. - Nie ma też mowy o symetrii w stosunkach, bo mniejszość niemiecka w Polsce to po prostu obywatele polscy, którzy od pokoleń mieszkają na tej ziemi, podczas gdy Polacy w Niemczech to obecnie w ogromnej większości emigranci. I jednym, i drugim należy się nauka języka, wsparcie aspiracji narodowych, ale sytuacja jest jednak odmienna.
- Członkowie mniejszości niemieckiej to obywatele RP, z perspektywy prawa, moralności tacy sami, jak etniczni Polacy, ale także Tatarzy, Ormianie, Białorusini. Każda z tych nacji ma prawo do nauczania swojego języka ojczystego, a nasze ewentualne (słuszne bądź nie) spory z władzami innych państw nie odbiera im tego prawa. Każde inne podejście do problemu byłoby przyjęciem rasistowskiej, etnicznej koncepcji obywatelstwa, która opierałaby się na przekonaniu, że tylko większość ma w danym kraju prawa, mniejszość zaś może być sekowana, odrzucana, pozbawiana podstawowych praw. Europa wielokrotnie przerobiła skutki takiego myślenia i naprawdę nie są one zachęcające - dodaje Terlikowski.
Rada Europy przypomina
Bardzo szybko na zażalenie VdG zareagowała Rada Europy.
Komitet Ekspertów Europejskiej Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych z niepokojem odnotował niedawne zmniejszenie subwencji na nauczanie języków regionalnych lub mniejszościowych w Polsce. Komitet przypomniał, że jako Sygnatariusz Karty Polska zobowiązała się do ochrony i wspierania języków regionalnych lub mniejszościowych, podejmowania zdecydowanych środków ochronnych oraz do ułatwiania lub zachęcania do stosowania języków regionalnych lub mniejszościowych w życiu publicznym i prywatnym. Polska zobowiązała się również do oferowania lekcji w języku niemieckim, tj. z niemieckim językiem wykładowym.
Inicjator cięcia subwencji, poseł Janusz Kowalski, pojawiających się po stronie mniejszościowej i w przestrzeni publicznej argumentów nie przyjmuje. Niezmiennie zarzuca władzom niemieckim kłamstwo i brak symetrii w traktowaniu - zgodnie z traktatem polsko-niemieckim - Polaków w Niemczech.
- Od 4 lutego 2022 r. z 3 do 1 godziny tygodniowo zmniejszona została dzięki mojej inicjatywie liczba lekcji dla mniejszości niemieckiej w Polsce - pisze na swej stronie poseł. - Dla porównania w Niemczech liczba godzin języka polskiego w ramach edukacji szkolnej wynosi... 0 lekcji. Słownie: ZERO. Nie ma ani jednej szkoły w Niemczech, w której uczony jest w systemie szkolnym i finansowany przez Niemcy język polski ojczysty. Ani jednej! To jest sprzeczne z art. 25 polsko-niemieckiego traktatu z 17 czerwca 1991 r. Niemcy zamiast szanować traktatowe prawa do nauki polskiego dla polskiej mniejszości w niektórych landach w systemie pozaszkolnym - jako pozalekcyjne zajęcia dodatkowe - płacą za naukę dla dzieci imigrantów (...). Tak upokarzają polską mniejszość i łamią traktat z 1991 r.! (...) Co ważne: zaoszczędzone 30 mln zł przeznaczymy w 2022 r. na naukę języka polskiego dla mniejszości polskiej i Polonii w RFN.
Ustrój ustrojowi nierówny
Sporo w tej wypowiedzi nieporozumień. Przede wszystkim dlatego, że sam traktat, na który tak chętnie powołuje się pan poseł, Niemców w Polsce traktuje jako mniejszość narodową, ale Polaków w Niemczech nie. Asymetria została więc do niego wpisana. Trudno w tym kontekście nie przypomnieć, że gdyby w Republice Federalnej zastosować polskie przepisy ustawy o mniejszościach narodowych, Polacy nie byliby - w przytłaczającej masie - mniejszością.
Nie spełniają warunku nieprzerwanego zamieszkania od stu lat. Emigranci zarobkowi przyjechali później i nie mieszkają na ziemi urodzenia swoich przodków. Język polski, którego uczą się w niemieckich szkołach (poza nimi także) dzieci ze środowiska Polonii, nawet jeśli nie nazywa się ich językiem ojczystym, to przecież nim jest. Za jego nauczanie płacą landy, wcale nie ZERO, bo takie jest u naszych zachodnich sąsiadów prawo oświatowe.
Jest dobrym prawem państwa polskiego domagać się od strony niemieckiej udoskonalenia tego systemu. Ale jest nieporozumieniem próba kształtowania z zewnątrz niemieckiego ustroju szkolnego. A już niedopuszczalne jest używanie własnych obywateli - dzieci pochodzenia niemieckiego i polskiego, które chcą się języka mniejszości uczyć - jako zakładników - w zabiegach o łatwiejszy dostęp Polaków w Niemczech do nauczania własnego języka.
Jest też wątpliwość konstytucyjna. Trudno nie odnieść wrażenia, że w relacjach z Niemcami polską politykę zagraniczną kształtuje dziś nie tyle premier czy minister spraw zagranicznych, ale szef resortu edukacji. Nie są to - jak widać - relacje przesadnie ciepłe. Co może dziwić zarówno z powodu więzi gospodarczych łączących oba kraje, jak i ze względu na napiętą sytuację niedaleko naszej wschodniej granicy.
Czytaj wszystkie najważniejsze informacje z powiatu strzeleckiego. Kup aktualne e-wydanie "Strzelca Opolskiego"!
Komentarze